Andrzej Strumiłło: Otarłem się o luksus, mogłem żyć na Manhattanie

Czytaj dalej
Fot. H. Wysocka
Helena Wysocka

Andrzej Strumiłło: Otarłem się o luksus, mogłem żyć na Manhattanie

Helena Wysocka

Jestem pielgrzymem po kuli ziemskiej. Otarłem się o luksus, mogłem żyć na Manhattanie. Ale osiadłem w Maćkowej Rudzie, bo tęskniłem do rzeki i nieba z dzieciństwa - mówi Andrzej Strumiłło.

Świat jest gigantyczny, nie sposób go poznać - dodaje profesor, który w przyszłym roku będzie świętował 90. urodziny. - Jednak ja jestem wybrańcem losu. Miałem okazję ocenić los człowieka w różnych, skrajnych kulturach. Byłem w biednej Azji i na kapiącym dostatkiem Manhattanie. Mogłem czerpać z życia garściami, obracać się na salonach. Ale wybrałem pozycję pośrednią. Wróciłem do swojego kraju, by żyć na prawdziwej wsi, wśród ludzi, którzy mają swoją godność. Wróciłem, ponieważ tęskniłem do nieba z dzieciństwa.

Mówi, że dziś nie kuszą go dalekie podróże. Zresztą, nie musi już się trudzić, by poznawać świat, bo ten przychodzi do niego. Artysta potrafi go sobie wyobrazić nie opuszczając domu. Nie żałuje swoich wyborów. Ani tego, który przywiódł go nad Czarną Hańczę, ani innych.

- Myślę, że nie zmarnowałem życia - ocenia. - Gdybym miał je powtórzyć, to zgodziłbym się na taki sam model.

Śnił o litewskiej granicy

Maćkowa Ruda to niewielka wieś w krasnopolskiej gminie. Posiadłość profesora Strumiłły wskazują stojące przy asfaltowej drodze dwa drewniane krzyże. Ten stary, spróchniały od deszczów, artysta wsparł drugim, bliźniaczo podobnym.

- Nie chciałem zmieniać zbyt wiele - tłumaczy. - Pragnąłem raczej wrosnąć w tę ziemię, poczuć jej odwieczny rytm. Po to tutaj przyjechałem.

Urodził się w Wilnie, w rodzinie, jak mówi, wysadzonej z siodła. Dziadek miał ziemię pod Mińskiem. Gdy wybuchła rewolucja, musiał uciekać. Przyjechał na Nowogródczyznę, gdzie zbudował dom, wykarczował las i założył sad. Ojciec pracował fizycznie, budował linie telefoniczne. Ciągle był w drodze.

Ojca zabrała wojna. W 1945 roku rodzina musiała opuścić dom. Z transportem repatriantów, przez miesiąc, ciężarowym pociągiem jechała do Lublina. Tam życie zaczynała od początku. Z rodzinnego majątku Strumille pozostała tylko chustka w kieszeni.

Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi pod kierunkiem m.in. Władysława Strzemińskiego. Gdy uczelnia zmieniła profil na nastawiony na sztukę użytkową, przeniósł się do Krakowa. Ukończył studia i, jak mówi, uległ gorączce podróżowania.

- Muszę się przyznać do wielkiej zachłanności - dodaje. - Upał, ból kręgosłupa, a nawet leje po bombach nie były w stanie powstrzymać mnie w wędrówce.

Intrygował go wschód. Najpierw, w 1954 roku wyprawił się do Chin. Później dotarł w najdziwniejsze zakątki azjatyckiego lądu. Przemierzał dalekowschodnią tajgę, sypiał pod niebem Mongolii, Wietnamu i na himalajskich lodowcach.

- Te wyprawy dały mi bardzo wiele - wspomina. - Zrozumiałem, jak ważna jest umiejętność rezygnacji, wyciszenia i pogodzenia się z tym, co niesie los.

Ale podróżował dalej. Chciał, jak twierdzi, skonfrontować to, co zobaczył w Azji ze światem kapitału i nieograniczonej konsumpcji. Przyjął propozycję pracy w Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. Przez dwa lata prowadził tam pracownię projektowania graficznego. Pracował i tęsknił za klimatem dzieciństwa. Zasypiając pod Brooklińskim Mostem myślami był na litewskiej granicy. Nie potrafił się odnaleźć. Z jednej strony podziwiał doskonałą organizację, a z drugiej nie rozumiał nieograniczonej konsumpcji.

- Kiedyś zadałem sobie trud i policzyłem oferowane w sklepach modele szczoteczek do zębów - wspomina. - Doszedłem do 120! Czy to nie szaleństwo?

Zrezygnował z wysokiej pensji, możliwości awansu i wrócił do kraju.

Znalazł rzekę, która płynie do krainy dzieciństwa

Pierwszy dom stworzył w mazurskich Krzyżach. Potem przeniósł się do Niedźwiedziego Rogu nad Śniardwami, malutkiej, mazurskiej wsi z pięcioma osiadłymi tam od wieków gospodarzami. Wiódł tam spokojne życie. Ale pod koniec lat 70. zaczął się turystyczny szturm na Śniardwy. Miejscowi gdzieś wyjechali, a na ich ziemi zaczęły powstawać jak grzyby pod deszczu wczasowe domki. Pod płotem dworu Strumiłły zaczęli kłębić się ludzie. Brzeg jeziora był zadeptany, a żurawie zagłuszał ryk motorówek. - Musiałem szukać nowego miejsca na ziemi - wspomina. - Chciałem mieć niebo oraz ludzi podobnych do tych z dzieciństwa i własną przestrzeń.

Niebawem szczęście się uśmiechnęło. Eugeniusz Złotorzyński, ówczesny wojewoda suwalski, poprosił Strumiłłę, by zorganizował międzynarodowe spotkanie poświęcone sztuce i ekologii nad Wigrami.

Podczas forum dowiedział się, że Jakubowscy z Maćkowej Rudy chcą sprzedać swoje gospodarstwo. W okresie międzywojennym, gdy głową rodu był Jan, sołtys wsi, byli oni bardzo dobrymi gospodarzami. Obrabiali ziemię i stawiali domy w okolicznych wsiach. Po wojnie ich gospodarstwo podupadło, zabrakło ręki prawdziwego gospodarza. W końcu, a był to rok 1984, wnuczka Jana Jakubowskiego, Jadwiga, postanowiła sprzedać bardzo już zniszczony rodziny dom wraz z rozpadającymi się budynkami gospodarczymi.

- Marzyło im się życie w miejskim rozgardiaszu. Kupiłem im więc, zgodnie z ich wolą, mieszkanie w Suwałkach, załatwiłem pracę - dodaje artysta. - A sam osiadłem nad Czarną Hańczą. Byłem szczęśliwy, bo żywa woda to coś bardzo ważnego. Poza tym, rzeka płynie do Niemna, czyli krainy mojego dzieciństwa...

Połowę gospodarstwa w Maćkowej Rudzie zalesił. Posadził tam około 30 tysięcy drzew. Urządził ogród i sad na własne potrzeby. Rozbudował stary dwór. Własnymi rękami zrywał stare sufity, by odsłonić zdrowe jeszcze belkowanie. Usuwał wszystko, co zasłaniało tradycyjną ciesielską robotę. Ratował to, co na ratunek zasługiwało: piece z ubiegłego wieku, strop w saloniku, główne drzwi. A że tylko pół chałupy udało się uratować, dobudował drugie tyle.

- Dwór przytuliłem do lip tak, by uszanować ducha tego miejsca - tłumaczy. - Bo dom nie może być większy, niż góra czy drzewo, które stoi obok.

Pod dachem zebrał to, co było najcenniejsze z życiowej wędrówki. Trochę kamieni z Ziemi Świętej, trochę zasuszonych roślin, dzienniki i fotografie. A do tego ogromny księgozbiór. Kiedy dom był już gotowy, jego prowadzeniem zajęła się pani Danuta, żona profesora. A on sam zaczął odtwarzać zabudowania gospodarcze. Co rok odbudowywał jeden budynek. Najpierw powstał garaż, później wozownia, pracownia malarska, stajnie, spichlerz i szklarnia. W końcu przyszedł czas na płot. Całe siedlisko zostało otoczone murem, na który poszło sto przyczep kamieni zebranych z okolicznych pól.

Z biegiem lat artysta stał się znanym hodowcą koni. Stajnie zapełniła dziesiątka arabów czystej krwi. Najlepsze z nich ścigały się na Służewcu, odnosząc sukcesy w niejednej gonitwie. Profesor mówi, że konie to jego wielka miłość. Dlatego wciąż, choć czasem brakuje już sił, hoduje cztery araby. Wciąż, wspólnie z miejscowymi, martwi się o plony i dobrą pogodę.

- Lubię to miejsce - przyznaje. - Zresztą, świadczyć o tym może fakt, że najdłużej w życiu to ja właśnie tutaj przesiedziałem. Jestem tu ponad trzydzieści lat.

Za jego przykładem, albo z jego powodu, w regionie osiedlili się również inni ludzie z pierwszych stron gazet. Do nich należy choćby nie raz goszczący w dworze Strumiłły były prezydent Bronisław Komorowski, czy też znany rzeźbiarz Alojzy Nawrot.

Profesor Strumiłło ceni miejscowych. Mówi, że mają własną godność, zachowują autonomię, a jednocześnie są bardzo życzliwi. Zresztą, gdyby nie pomoc sąsiadów, nie odbudowałby swojego dworu.

- Jestem im za to ogromnie wdzięczny - nie kryje.

W Maćkowej Rudzie przeżył dwa związki. Pierwszy, niezwykle udany, drugi - trudny. Ale, jak mówi, dopóki życie trwa, trzeba działać. Nie planuje kolejnych podróży. Przyznaje, że od tego wędrowania bolą go już nogi. Poza tym, nałykał się tylu rzeczy, że teraz musi je spożytkować. Dlatego wciąż pisze i maluje. Kończy cykl obrazów prezentujących anioły. Ale te na ogromnych płótnach profesora Strumiłły będą miały czarne skrzydła. Artysta chce pokazać, że nawet aniołom też nie zawsze jest lekko.

Chciałby przygotować publikacje o Nowym Jorku, Syberii i koniach. Szykuje także monografię o Maćkowej Rudzie. Będzie to pierwsza książka, w której opisze historie miejscowych ludzi i cenne budowle.

- Mam poczucie konieczności interesowania się losami swojego regionu - tłumaczy. - Myślę, że dlatego właśnie osiadłem nad Czarną Hańczą. Ale, jeśli ktoś woli, może być też tak, że wróciłem pod modrzew dla własnej wygody.

Helena Wysocka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.