Białostocka wojna o śmieci z wyborami i politycznymi argumentami w tle

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Andrzej Matys

Białostocka wojna o śmieci z wyborami i politycznymi argumentami w tle

Andrzej Matys

Od kilku dni mamy w mieście wojnę o śmieci. I OK, niech będzie, gdyby mogło z niej coś dobrego wyniknąć. Gdyby troska o to, jakie śmieci spalamy i skąd je bierzemy, była troską rzeczywistą. W naszym przypadku ewidentnie widać, że śmieci są jedynie instrumentem, który ma pognębić prezydenta Białegostoku. Dlaczego marszałkowi tak na tym zależy? Bo Tadeusz Truskolaski jest regionalnym szefem kampanii Rafała Trzaskowskiego, który ubiega się o fotel prezydenta RP. A przy okazji od roku jest prezydentem Warszawy. Od roku, a nie w czasach, gdy stołeczne śmieci trafiały do Białegostoku.

Wejście Trzaskowskiego do wyborczej gry oznacza, że wygrana Andrzeja Dudy już tak pewna nie jest (choć nadal możliwa). Warto więc przy jakieś okazji mu zaszkodzić. Jakkolwiek. Stąd atak na prezydenta Białegostoku, który (nawiasem mówiąc) przyjmując szefowanie sztabowi wyborczemu, sam wystawił się na strzał. Jak rzekł kiedyś Talleyrand: "To gorzej niż zbrodnia - to błąd".

Ta decyzja pozwala postawić tezę, że Truskolaskiemu znudziło się zarządzanie miastem i postanowił wejść do wielkiej polityki. Udowodnienie jej jest już banalnie proste, bo jak mawiał inny klasyk, gdy ma się człowieka, to jakiś paragraf się na niego znajdzie. I się znalazł: Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska skontrolował białostocką spalarnię i wysypisko w Hryniewiczach. Wykrył jakieś nieprawidłowości, o czym poinformował m.in. marszałka. I nic dziwnego, w końcu po to są kontrole.

Spalarnia śmieci w Białymstoku przyjmowała odpady z Warszawy, kontrola WIOŚ-u wykazała nieprawidłowości. Mogą zamknąć spalarnię

Tyle że marszałek skupił się na jednym - na śmieciach z Warszawy. Dlaczego tylko stamtąd? Bo Warszawą rządzi Rafał Trzaskowski, kandydat PO w wyborach na prezydenta. A skoro Truskolaski jest szefem jego sztabu to - dzięki regułom WSS, czyli Wyższej Szkoły Skojarzeń - można założyć, że wziął te śmieci za funkcję. A skoro już "pomógł", to czy grozi nam katastrofa podobna do tej w warszawskim Zakładzie Oczyszczania Ścieków "Czajka", którą nadzoruje prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski?

Pytania, które zadał marszałek Artur Kosicki prezydentowi Tadeuszowi Truskolaskiemu wpisują się w politykę i kampanię wyborczą. I troska o pochodzenie śmieci tej polityki nie przykryje. Marszałek "zapomina" bowiem, że w czasach, w których stołeczne śmieci trafiały do Białegostoku, Rafał Trzaskowski nie był prezydentem Warszawy. I trudno sądzić, by o tym wtedy myślał. Tak jak o kandydowaniu na urząd prezydenta RP. Równie dobrze, idąc tym tokiem rozumowania, można zapytać marszałka, czy skoro kiedyś był tancerzem, dzisiaj wszyscy urzędnicy albo i mieszkańcy województwa, muszą znać kroki, które wtedy Artur Kosicki stawiał na parkietach. I tańczyć tak jak on?

Kto chce, może. Tak jak w Białymstoku mógł się nagle pojawić zatroskany białostocką spalarnią wiceminister klimatu. Pojawił się i wezwał na dywanik Truskolaskiego i Trzaskowskiego. Na jakiej podstawie i jak często robi to wobec włodarzy innych miast, nie powiedział. Wezwał prezydentów, choć świetnie wie, że żaden z nich w ministerstwie się nie pojawi. Za to teza: włodarz Białegostoku jako szef regionalnego sztabu kandydata PO na prezydenta nielegalnie przyjmował od niego śmieci, jest nośna.

Najciekawsze jest zaś to, że białostocki WIOŚ kontroluje spalarnię od początku jej istnienia. I nigdy wcześniej nie było żadnych zarzutów. Za to rok temu naczelnik działu inspekcji WIOŚ, który zajmował się ostatnią kontrolą (do kamery "Dobrej Energii TV" z Olsztyna), tak mówił o białostockiej spalarni: „Zakład jest kontrolowany co roku. Od 2015 roku przeprowadziliśmy w zakładzie cztery kontrole, łącznie z kontrolą inwestycyjną, i te kontrole wypadły jak najbardziej pozytywnie”.

Powstrzymać katastrofę. Radni apelują, by marszałek zgodził się, by wysypisko w Hryniewiczach mogło przyjąć więcej śmieci

Na finał. Nie sposób w tym sporze nie zauważyć jeszcze jednego. Tego mianowicie, że obydwaj panowie zachowują się jak chłopaki z piaskownicy na zasadzie: skoro ty mi samochodzik, to ja ci łopatkę zabiorę albo to moja piaskownica, bo ja byłem pierwszy. Świadczą sobie złośliwości przy każdej okazji. Przykładów jest mnóstwo, więc nawet nie chce mi się o nich pisać. Czasem rzeczywiście udaje im się coś robić wspólnie, ale nawet przy takich okazjach nie pamiętam zdjęcia, na którym staliby obok siebie i ściskali sobie dłonie. Chyba że się mylę, ale podejrzewam jednak, że nie sądzę...

Andrzej Matys

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.