Czekam na szczęśliwy przypadek

Czytaj dalej
Fot. Fot. 123rf
Jolanta Ciosek

Czekam na szczęśliwy przypadek

Jolanta Ciosek

Anna Tomaszewska. Od ponad trzydziestu lat związana jest z Teatrem im. Juliusza Słowckiego

Bezdomna w „Bracie naszego boga”, Agafia w „Ożenku”, gospodyni w „Weselu”, Greta w „Prezydentkach”, Karla w „Nocy Helvera”, Generałowa Japanczyn w „Idiocie”, Pani Stohr w „Czarodziejskiej górze” czy Caesonia w „Kaliguli” to tylko zaledwie garść znakomitych ról jakie Anna Tomaszewska zagrała w Teatrze im. J. Słowackiego, z którym związana jest od ponad trzydziestu lat. Potrafi być zabawna do łez, jak choćby jako Lewiwa w „Udręce życia”, ale i przejmująco-dramatyczna i wzruszająca.

Wyraziste poglądy i poczucie humoru

Pochodzi z dobrego, krakowskiego domu: rodzice lekarze, siostra uznana architektka, bratowa jest plastyczką, która tka piękne gobeliny, a brat został profesorem na uniwersytecie we Francji. Znana jest z ciętego języka, wyrazistych poglądów, hiszpańskiego temperamentu i poczucia humoru. Mieszka na Woli Justowskiej, niedaleko domu rodzinnego.

Młodość spędziła w centrum Krakowa, w pobliskiej IMC-e, gdzie chodziła na rytmikę, gimnastykę, na pływalnię. Tam też zakochała się w teatrze, oglądając amatorskie przedstawienia w wykonaniu rówieśników.

- Jako licealiści wciąż marzyliśmy o potańcówkach, które od czasu do czasu nam urządzano - opowiada. - Mieliśmy utartą trasę: najpierw impreza na Krowoderskiej, potem Floriańską i Sławkowską szliśmy do Rynku, żeby spotkać znajomych. A w niedzielę całą bandą chodziliśmy na mszę, na „dziewiątkę” do św. Anny. Dziewczyny zwykle stawały z tyłu, koło konfesjonału i przegadywałyśmy pół mszy. A potem wszyscy szliśmy na kawę do Jamy Michalika. Mój Kraków to ten bez aut, ruchu, Kraków, który „robiło się” piechotą. To wreszcie Kraków kojarzony jeszcze w dzieciństwie z Teatrem Słowackiego, do którego chodziłam z mamą na opery. Moją ulubioną pozostała do dziś „Madame Butterfly”. Z kolei na „Halce” nie płakałam jak niemal wszyscy, bo aktorka śpiewająca tytułową partię była wedle mnie stara, okropnie gruba i z hukiem spadała do rzeki, czyli na materace umieszczone za kulisami. Tak więc siedmioletniej smarkuli „Halka” nie przypadła do gustu, natomiast dałam się uwieść teatralnym cudeńkom i oszustwom w „Rigoletcie” i w „Strasznym dworze”.

Nie bardzo pamięta kiedy i dlaczego postanowiła być aktorką. Ważne, że nią została startując etatowo w nowohuckim Teatrze Ludowym. Po dwóch sezonach, kiedy wraz z przyjściem do teatru Ryszarda Filipskiego wkroczyła do niego polityka - odeszła. Potem był Szczecin, Tarnów i Poznań oraz epizod w Starym Teatrze.

- W Tarnowie zostałam od razu świetnie przyjęta. Dostałam od teatru ładne mieszkanie, a i do mojego rodzinnego Krakowa nie było daleko - opowiada. - Ryszard Smożewski był sprawnym menedżerem. Próbował różnych przestrzeni, eksperymentował z formą, zapraszał wielu młodych reżyserów. Zarówno w Szczecinie, jak i w Tarnowie czy w Poznaniu całe dnie spędzałam w teatrze. Premiera goniła premierę. Końcówka lat 70. była paradoksalnie dobrym czasem dla teatru. Ludzie, także w mniejszych ośrodkach, mieli nawyk chodzenia do teatru, hołubili swoich aktorów, teatr był namiastką lepszego, nierealnego świata, za którym wszyscy tęskniliśmy - wspomina.

„Słowakowi” jest wierna do dziś

Wreszcie nastał „Słowak”, któremu aktorka jest wierna do dziś. Wiele lat grała też w „rodzinnym” teatrze jak nazywano wówczas grane w „Stu” spektakle Mikołaja Grabowskiego, m.in. „Opis obyczajów” i „Kto się boi Wirginii Woolf” z udziałem panów Grabowskich i Iwony Bielskiej, żony Mikołaja. Jeździli z nimi po całej Polsce. W Teatrze „Stu” był szczęśliwy czas dla aktorki, bo zagrała w nim gościnnie też m.in. wspomnianą Gretę w „Prezydentkach”.

- Właściwie dopiero dzięki pracy z Mikołajem Grabowskim i z jego ekipą nauczyłam się pracy w zespole i wielkiej dyscypliny. Reżyser był wśród nas, wewnątrz spektaklu. Po każdym „Opisie obyczajów” Mikołaj zawsze miał jakieś krytyczne uwagi, precyzyjnie wyliczał, co w spektaklu było, jego zdaniem, dobre, a co nie wyszło najlepiej. Ciągle pracował nad przedstawieniem, nad nami, wychwytywał nasze drobne fałsze. Aktorowi Mikołaja Grabowskiego nie wolno fałszować. Dzięki niemu w ogóle mnie nie boli, jeżeli reżyser w trakcie prób mówi rzeczy, które nie są przyjemne, oczywiście jeżeli mówi prawdę. Nadal chętnie pracuję w „Stu”, można mnie zobaczyć w „Biesach”, a we wrześniu mieliśmy premierę „Innych rozkoszy” wg prozy Jurka Pilcha - mówi.

W Krakowie jest postacią bardzo znaną. Pamiętamy ją też z „krakowskich” seriali: „Majka” i „Julka”. Nigdy natomiast nie zabiegała o tzw. „bywanie”, i nadal nie zabiega i rzadko „bywa”.

- Popularność? A po co o nią zabiegać? Dziś jest, jutro mija? Ważna jest praca, jej istota, sens. Zawód zawsze był istotną częścią mojego życia. Starałam się godzić rolę aktorki i matki kiedy na świat przyszły córki.

Zuzia i Kasia są pięknymi córkami Anny Tomaszewskiej i Andrzeja Grabowskiego. Byli małżeństwem dwadzieścia lat. Zuzanna, absolwentka Warszawskiej Akademii Teatralnej, ma już na swym koncie m.in. role w „Czasie honoru” i „Pitbullu” oraz współpracę z warszawskimi teatrami, aktualnie związana jest z Teatrem Dramatycznym. Jest żoną Pawła Domagały, też aktora, mają 4,5-letnią córeczkę Hanię, za którą babcia Ania przepada.

- Mieszkają w Warszawie, więc wciąż dzwonimy do siebie, bo za nimi tęsknię - mówi aktorka.

Katarzyna, absolwentka szkoły filmowej w Łodzi jest etatowo związana z tamtejszym Teatrem Powszechnym. Aktualnie gra też Olgę w serialu „M jak miłość”, w którym można również zobaczyć babcię Annę.

- Jestem teraz w próbach w moim teatrze macierzystym. Rzecz nazywa się „Z biegiem lat, z biegiem dni. Gdzie jest Pepi?”. Gram trzy ważne i bardzo odmienne role, a spektakl reżyseruje Agnieszka Glińska, autorka adaptacji według m.in. „Domu otwartego”, „Moralności pani Dulskiej”, „W sieci”. Podtytuł nawiązuje do osoby Pepki Singer, pierwowzoru Racheli z „Wesela”, z którą to Pepką ponoć Agnieszka Glińska jest spokrewniona. Czekam też na premierę filmu Małgosi Szumowskiej „Twarz”, gdzie zagrałam ważną role. Premiera powinna być jesienią. Mam też inne plany, ale o nich cicho sza, żeby nie zapeszać - opowiada.

Kiedy pytam ją czy są jakieś role, które darzy szczególnym sentymentem odpowiada:

- Nie mam sentymentu do ról, ale do spektakli i ludzi, z którymi przyszło mi pracować. Jestem bardzo szczęśliwa i o żadnych szczególnych rolach nie marzę. Zawsze natomiast czekam na kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności i szczęśliwy przypadek, które przyniosą mi ciekawą pracę.

Jolanta Ciosek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.