Druga twarz radnego Kamila B., czyli historia upadku

Czytaj dalej
Grzegorz Hilarecki

Druga twarz radnego Kamila B., czyli historia upadku

Grzegorz Hilarecki

Za łapówki miał obiecywać mieszkania. Jest podejrzany o podrobienie dokumentu i podpisu. Oto krótka historia młodego słupskiego radnego, który zaczynał dobrze, ale kończy źle.

Jeszcze cztery lata temu był młodą nadzieją słupskiej Platformy Obywatelskiej. Wskoczył do rady miejskiej z jej listy, otrzymując 462 głosy. Młody działacz pracujący w biurze tej partii w Słupsku wydawał się polityczną inwestycją na lata.

Dzisiaj najważniejsi działacze PO publicznie odżegnują się od niego i podkreślają, że został z partii wyrzucony! Po cichu zaś są rozczarowani, zastanawiając się, co się z tym chłopakiem, któremu tyle pomagali, przez ten czas stało?

Akt pierwszy: mieszkania komunalne

Pewnego dnia, gdy Kamil B. był jeszcze szanowanym radnym, w słupskim urzędzie miasta pojawiło się dwóch panów. Ich nerwowe zachowanie zdziwiło urzędników. Mężczyźni twierdzili, że czekają na Kamila B., bo są z nim umówieni na spotkanie u pani prezydent. Po kilku godzinach wyszła do nich niespodziewająca się takiej wizyty Krystyna Danilecka-Wojewódzka. Prezydent Słupska dowiedziała się wtedy, że panowie mieli do niej wejść z radnym, by załatwiła im mieszkanie komunalne, za co Kamilowi B. zapłacili.

- Musiałam to zgłosić do prokuratury - mówi Krystyna Danilecka-Wojewódzka.

Wybuchła afera. Prokuratura zajęła się sprawą, a gdy wyszła na światło dzienne, radny ogłosił rezygnację z mandatu.

- Na Facebooku. Ale formalnie dokumentów nie złożył. Dalej więc może być radnym - precyzuje Renata Szczęsna, dyrektorka Biura Rady Miejskiej w Słupsku.

Partia zadziałała jednak szybko, usuwając radnego z ze swojego klubu w radzie miejskiej oraz samej Platformy Obywatelskiej. Podkreśla to przewodnicząca rady miejskiej Beata Chrzanowska i szefowa PO w mieście.

- Jednak rada to co innego, prawo dokładnie opisuje, kiedy można odwołać radnego. Dopiero mając wyrok skazujący, będziemy mogli to zrobić - tłumaczy.

Pod koniec marca rozpoczął się proces Kamila B., w którym oskarżono go o płatną protekcję i oszustwa. Według prokuratury miał wziąć 16 tysięcy złotych od pięciu osób, w zamian za obietnicę załatwienia mieszkań komunalnych. Kamil B. nie przyznawał się w trakcie śledztwa do winy w tej sprawie. W sądzie jednak zmienił zdanie, a jego obrońca wniósł o wyłączenie jawności. Jak twierdzi, jego klienta łączył intymny związek z wysoko postawioną urzędniczką, która decydowała o przyznaniu mieszkań. W tym procesie Kamilowi B. grozi do 8 lat więzienia.

Wcześniej Kamil B. zaprzeczał, że ma jakikolwiek związek z korupcją przy przydziale mieszkań komunalnych. Jak usłyszeliśmy od jego obrońcy, jego klient nie chce jednak tonąć sam. Prezydentka Słupska i jej zastępczyni Marta Makuch zaś podkreślają, że droga do załatwienia mieszkania jest tylko jedna - formalna, a nie przez związek intymny.

Akt drugi: podrobiony podpis

Dzisiaj wiadomo, że Kamil B. ma też inne problemy prawne. W Prokuraturze Rejonowej w Słupsku postawiono mu bowiem zarzut podrobienia dokumentu Kancelarii Prezydenta RP i podpisu jej szefowej Grażyny Ignaczak-Bandych. Radny w rozmowie z nami nie przyznał się do tego czynu, powiedział za to, że jego prawnicy wystąpią o ponowne pobranie próbek charakteru pisma.

Sprawa dotyczy pani Ołeny, Ukrainki, która pracuje od lat w jednej ze słupskich Biedronek. Niestety, jej starania o polskie obywatelstwo utknęły w urzędach centralnych od 2017 roku.

- Znałam mamę pana Kamila i ona powiedziała, że jej syn może będzie mógł mi pomóc. Skontaktowałam się i obiecał problem rozwiązać. W końcu przekazał mi akt nadania obywatelstwa. Nawet miałam telefon z kancelarii prezydenta, że mogę odebrać dokument, a że czas naglił, to powiedziano mi, że mogę to zrobić w Gdańsku. Ubrałam się odświętnie i pojechałam, ale nie było uroczystości, tylko pan Kamil sam dał mi ten dokument - opowiada pani Ołena.

Nie trzeba chyba tłumaczyć, że ten telefon z „kancelarii prezydenta” nie był wykonany z tego miejsca. A sam akt wręczenia obywatelstwa odbył się w Urzędzie Marszałkowskim w Gdańsku, ale w ten sposób, że nasz bohater wypił tam kawę u jednego z urzędników i wyszedł na korytarz do Ukrainki, wręczając jej dokument.

- Na pozór wyglądał on jak pismo z kancelarii prezydenta i był w teczce z kancelarii. Jednak jak się przyjrzeć, od razu widać fałszywkę i niezgodność z rozporządzeniem. Ale jak ktoś nie miał do czynienia z takimi dokumentami, to się pomyli - tłumaczy Bartłomiej Tutak, prawnik pani Ołeny.

Kobieta musiała go wynająć po tym, jak przedłożyła „dokument” w słupskim Urzędzie Stanu Cywilnego. Urzędnicy zauważyli, że nie jest prawdziwy. Natychmiast zgłosili sprawę do prokuratury.

- Prowadzimy ją od ubiegłego roku. Zawiadomił nas Urząd Miejski w Słupsku. Już w styczniu zadecydowaliśmy o postawieniu zarzutu Kamilowi B. A ponieważ nie stawiał się na przesłuchanie, miał być zatrzymany i doprowadzony - informuje Marcin Natkaniec ze słupskiej prokuratury rejonowej.

Kamil B. stanął przed prokuratorem przed świętami. Usłyszał zarzut podrobienia dokumentu poprzez nakreślenie na nim podpisu szefa kancelarii prezydenta RP. Jako środek zapobiegawczy zastosowano zakaz opuszczania kraju. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że opinia biegłego grafologa nie jest dla niego korzystna.

Zapytaliśmy o to samego radnego. - Sprawa jest dla mnie bulwersująca. Od lat pomagałem tej pani. Jestem niewinny. Moi prawnicy złożą wniosek o ponowne pobranie próbek charakteru pisma - powiedział Kamil B.

Akt trzeci: eksmitowany

W Słupsku już był radny, który siedział w więzieniu, byli też tacy ścigani przez komornika oraz jeden oskarżony o lewe kontrakty w klubie sportowym. Mimo to i tak wiadomo, że to Kamil B. przejdzie do lokalnej historii. Jest bowiem pierwszym radnym w Słupsku, który zostanie eksmitowany z mieszkania komunalnego, bo nie płaci miastu czynszu.

- Nie mamy wyjścia, przepisy są jasne - tłumaczy prezydent miasta.

Do Biura Rady Miejskiej w ratuszu przyszedł też rachunek za gości pana Kamila, którzy korzystali z pokoi gościnnych w słupskiej filharmonii. Szefowa rady była tym zdziwiona. - Sprawa nie dotyczy rady, lecz rozliczeń finansowanych. Jak my mamy wpłynąć na radnego, by zapłacił? - mówi.

Wszystko wskazuje na to, że i tą sprawą będzie musiała zająć się słupska prokuratura.

Radny nie ma jednak sobie nic do zarzucenia. Jak nam powiedział, angażuje się w prace w radzie miejskiej. Był nawet na ostatniej sesji.

Zdaniem jego kolegów z rady jest tylko jedno wytłumaczenie tego, co się dzieje. Radny ma problemy finansowe i jest zadłużony. Tu wszyscy, którzy go znają, zgodnie powtarzają jedno słowo, które wszystko tłumaczy: hazard. Kamil B. zaprzecza.

Grzegorz Hilarecki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.