Graham Masterton: Myślę, że horrory są terapeutyczne. A przy tym zapewniają zastrzyk adrenaliny i nieprzespane noce [WYWIAD]

Czytaj dalej
Fot. Robert Woźniak
Maciej Szymkowiak

Graham Masterton: Myślę, że horrory są terapeutyczne. A przy tym zapewniają zastrzyk adrenaliny i nieprzespane noce [WYWIAD]

Maciej Szymkowiak

– Ludzie mi czasami mówią: „o Boże, nie możesz tego napisać, to obrzydliwe”, ale kiedyś widziałem na stacji kolejowej człowieka, którego pociąg przejechał na pół, a ten jeszcze żył i rozmawiał z medykami. Miał wkrótce umrzeć, ale żartował sobie z nimi z powodu szoku, którego doznał. Kiedy widzisz coś takiego, to wiesz, że prawdziwe życie jest o wiele straszniejsze niż to, co możesz wymyślić w książce – mówi Graham Masterton, legendarny pisarz horroru w rozmowie dla „Głosu Wielkopolskiego”.

W pańskiej najnowszej książce pt. „Ludzie Cienia” pojawia się postać epizodyczna. Aleksandra Rucińska z Poznania. To dobre wprowadzenie dla mojego pierwszego pytania: co pan sądzi o Poznaniu i Polsce, bo jak wiem, często pan odwiedza nasz kraj?
Tak. W zasadzie, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Polski, to właśnie do Poznania. Zadzwonił do mnie wydawca, Tadeusz Zysk, ponieważ chciał wydać moją książkę pt. „Manitou”. Ucieszyłem się, ponieważ moja zmarła żona Wiescka była Polką. Zapytałem go, ile mi zapłaci. Odpowiedział, że w tamtych czasach złoty nie był wymienialny na funty, więc zaproponował mi ikony religijne. Nie byłem zainteresowany, ponieważ nie wierzę w Boga. Jego drugą propozycją było polskie jedzenie: „może kiełbasa” – powiedział. Odpowiedziałem, że chyba sobie żartuje. Wtedy do pokoju przyszła moja żona, której wyjaśniłem sytuację. Chciała przyjechać do Polski, bo chociaż była Polką, to urodziła się w niemieckim obozie dla przesiedleńców w Kolonii. Dlatego będąc naprawdę surowym mężem, który tupał nogą i stawiał na swoim, to uległem jej prośbie. Polecieliśmy najpierw do Warszawy, potem do Katowic, a stamtąd lekko pijany kierowca zawiózł nas w czasie mgły do Poznania. To była moja pierwsza wizyta tutaj i odtąd wracam do Polski, kiedy jest to tylko możliwe.

Nie pierwszy raz jest też pan na Pyrkonie. Jak podoba się panu atmosfera poznańskiego festiwalu poświęconego fantasy?
Och, jest fantastycznie! Jestem po raz trzeci. Ostatnio, gdy przyjechałem, było około 12 tys. ludzi. Atmosfera tego wydarzenia jest wspaniała. Uwielbiam to, jak ludzie się ubierają i wczuwają w swoje role. Naprawdę kochają fantastykę i przebieranie się za fantastyczne postacie, takie jak np. wróżki, elfy, wikingowie.

Jak spostrzega pan Brytyjczyków i Polaków. Jesteśmy podobni czy nie za bardzo?
Tak, jest wiele podobieństw. Myślę, że Polacy i Brytyjczycy mają prawdopodobnie o wiele więcej wspólnego między sobą niż z innymi narodowościami, np. z Francuzami lub Niemcami. Podobieństwa są w sposobie, w jaki myślimy, w naszej moralności, w naszych zasadach, a także w kulturze. W Polsce czuję się jak w domu. Właściwie myślałem o tym, żeby tu mieszkać.

W „Ludziach cienia” pojawia się motyw starożytnego demona i kanibali. Opis sceny zjadania młodej pary, która niedawno straciła dziecko, jest naprawdę przerażający. Czy w trakcie pisania myśli pan: „tak, to będzie naprawdę szokujące” lub „muszę wymyślić więcej, żeby wstrząsnąć czytelnikiem”?
Cały sens książek grozy zasadza się na szokowaniu i niepokojeniu czytelników. Zawsze staram się przesuwać granice tak daleko, jak tylko mogę. Ostatnio stworzyłem zbiór opowiadań, które są tak jak „Ludzie Cienia” bardzo ekstremalne. Jednym z powodów, dla których ludzie czytają horrory to zapewnienie im adrenaliny i poczucia szoku. A jednocześnie, kiedy czytają książkę, wiedzą, że są bezpieczni. Nie grozi im żadne niebezpieczeństwo, ale otrzymują dreszczyk emocji, czują adrenalinę i niepokój, a ponadto książka zmusza ich do myślenia. Myślę więc, że pod pewnymi względami horrory są terapeutyczne. Łączą silne przeżycia emocjonalne z szokiem. Po przeczytaniu czytelnik, co najwyżej może mieć koszmary przez najbliższe noce, ale jednocześnie jako autor mogę sobie pozwolić na omówienie w swojej książce ważnych spraw społecznych. W dzisiejszych czasach nie ma zbyt wiele wątków kanibalistycznych, ale w książce takiej jak „Ludzie cienia”, poruszyłem też inne kwestie moralne i religijne.

Zwraca pan uwagę, że ludzie nie dostrzegają ludzi w kryzysie bezdomności, chyba że zrobią coś złego. Zależało panu na uwypukleniu tego tematu?
Tak. Zresztą nie tylko w tej książce, ale też w moich irlandzkich kryminałach (cykl Katie Maguire – przyp. red.). Jedna z moich książek w całości dotyczyła problemu bezdomności i tego, jak bardzo bezdomni są wykorzystywani. Wystarczy przejść się po ulicach Londynu lub po ulicach innego, dużego miasta, żeby zobaczyć, ilu ich jest. To jest bardzo skomplikowany problem i myślę, że powinniśmy poświęcić mu więcej uwagi w sferze publicznej. Tak też robię w „Ludziach cienia”.

Wrócił pan do bohaterów znanych z książek pt. „Wirus” i „Dzieci zapomniane przez Boga”. To trzecia część cyklu. Dlaczego chciał pan znowu powołać do życia Jerry’ego Pardoe’a i Dżamilę Patel?
Początkowo „Wirus” miał być jedyną książką z ich udziałem, ale ludzie polubili te postacie. Jerry Pardoe jest bardzo szorstkim detektywem typu „cockney” (urodzonym we wschodnim Londynie, używającym charakterystycznej dla klasy robotniczej gwary – przyp. red.). A jego przełożoną jest kobieta pochodząca z Pakistanu, więc wprowadza to ciekawą różnorodność. Dodatkowo ona go pociąga fizycznie, ale ze względu, że jest od niego wyżej w hierarchii zawodowej, to on nie może sobie na nic pozwolić. Relacja między nimi jest dla mnie bardzo interesująca, więc gdy przyszło do napisania kolejnych części, uznałem, że warto ich przywrócić z powrotem. Teraz piszę książkę, która nie jest bezpośrednią kontynuacją akcji z „Ludzi cienia”, ale ta dwójka ponownie będzie rozwiązywać zagadkę.

Czytelnicy upominają się o dalsze losy pańskich postaci?
To dziwne, ponieważ, gdy piszę o fikcyjnych postaciach, to nabierają one prawdziwego życia. Spotykam się z czytelnikami i oni mnie pytają: „co dalej robią twoi bohaterowie?” Opowiadają o nich, jak o prawdziwych ludziach, co dla mnie, dla pisarza jest oczywiście komplementem. Odpowiadam, że teraz odpoczywają, ale niedługo wrócą.

Prawdziwi księgarze nadal istnieją. Walczą o wartościową literaturę i przetrwanie, a to coś więcej niż zwykła sprzedaż książek

W książce czarne charaktery warczą, później się okazuje, że to ich unikatowy sposób porozumiewania się? Skąd ta inspiracja?
To jest bardzo prymitywni niemiecki, który wywodzi się ze starożytności. Jest to powiązane z pewnymi eksperymentami, które robili Niemcy. Nie chcę zdradzać fabuły, ale przez ich działalność zaczęto wyznawać starożytnego demona. Tak więc chciałem z bardzo wczesnej wersji niemieckiego, uczynić unikatowy język, którym posługują się dani bohaterowie.

Słyszał pan o Karlu Denke? Niemieckim seryjnym mordercy i kanibalu, który handlował peklowanym, ludzkim mięsem na targu we Wrocławiu?
Tak, ktoś mi o nim kiedyś wspominał.

Ta historia to przykład, że rzeczywistość jest niekiedy o wiele gorsza od niejednej fikcji. Jaką historię pan zna, która zmroziła panu krew w żyłach i wydarzyła się naprawdę?
Pracowałem w gazetach, jako reporter. Wtedy zacząłem dostrzegać, jak okropne może być prawdziwe życie. O wiele straszniejsze niż w fikcji. Ludzie mi czasami mówią: „o Boże, nie możesz tego napisać, to obrzydliwe”, ale kiedyś widziałem na stacji kolejowej człowieka, którego pociąg przejechał na pół, a ten jeszcze żył i rozmawiał z medykami. Miał wkrótce umrzeć, ale żartował sobie z nimi z powodu szoku, którego doznał. Kiedy widzisz coś takiego lub gdy widzisz mężczyznę wyciągającego coś z bagażnika, w którego wjechała ciężarówka, wbijając go w tył samochodu, to wiesz, że prawdziwe życie jest o wiele straszniejsze niż to, o czym możesz pisać.

Krzysztof „Grabaż” Grabowski: Piekło tworzymy sobie sami, tutaj na ziemi

Słyszałem, że nie czyta Pan za dużo książek.
Niestety.

Pracuje pan od godziny 10 do godziny 17. Napisał Pan ponad 100 książek.
Zgadza się. Dokładnie 150.

Co pozwala znaleźć motywację do codziennego pisania, a jednocześnie zachować kreatywność, żeby wymyślać kolejne historie?
Cóż, przypuszczam, że częściowo to zależy od mojej osobowości, ale też wyszkolenia, które zdobyłem, będąc reporterem gazety i redaktorem magazynu. Jako reporter musisz się rozglądać i szukać pomysłów. Piszę o normalnych ludziach, którzy wiodą realistyczne życie, a do fabuły wprowadzam coś nadzwyczajnego. Jako reporter inaczej spoglądasz na pewne kwestie. Gdy jest wypadek, ludzie idą i myślą: „och, to straszne”, a ty w tym czasie analizujesz: kto jest zamieszany, dlaczego do niego doszło itd. Tak mam z pisaniem, że patrzę na pewne rzeczy, dostrzegam w nich historię i łączę ją z inną. Czasami nie mam ochoty pisać, ale wtedy wpada mi do głowy pomysł i muszę zacząć go spisywać.

Czy to prawda, że napisał pan swój debiut, czyli „The Manitou” w tydzień?
Tak. To było, jak zarabiałem na życie, pisząc poradniki seksualne. Miałem tydzień przerwy, a moja żona była wtedy w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem. To też kolejny przykład na to, że można połączyć dwa różne pomysły, żeby stworzyć z tego jedną historię. Skorelowałem ciążę z historią o indiańskim duchu, o którym wcześniej czytałem. Napisałem tę książkę dla siebie, wysłałem wydawcy, a mu się to tak spodobało, że opublikował. A książka sprzedała się w pół miliona egzemplarzach w sześć miesięcy.

A jak długo zajmuje panu teraz napisanie jednej książki?
Och, teraz znacznie dłużej, ale jestem też starszy. Zajmuje mi to od czterech do sześciu miesięcy. Chociaż to nadal szybko. Mam większe doświadczenie pisarskie, ale przez to, że się starzeje, to staje się też bardziej krytyczny wobec tego, co piszę. A to mnie spowalnia. Cofam się do już napisanych stron i bardzo dokładnie edytuje tekst.

Jak pan wie, w Polsce jest teraz bardzo dużo uchodźców z Ukrainy. Jaki ma pan ogląd sytuacji z Wielkiej Brytanii?
To bezdyskusyjnie olbrzymia tragedia. Nie można sobie wyobrazić, co czują ci Ukraińcy, którym bez żadnego powodu zniszczono domy i zabito bliskich. Ukraina nie stanowi zagrożenia dla Rosji. Wielka Brytania jest jednym z największych sojuszników Ukrainy i mam nadzieję, że nadal będziemy ich wspierać, ponieważ spotkała ich katastrofa.

Marcin Meller: Ukraińcy nie tylko walczą o swój kraj, ale walczą też dla nas i za nas. Tak rozumiem polski patriotyzm [WYWIAD]

A po tylu latach, jak postrzega pan Brexit?
Nie mam mocnej opinii na temat Brexitu, bo nie miał on na mnie osobistego wpływu.

Jaki jest pański ulubiony podgatunek horroru? Slasher, a może gore? Zakładam, że nie opowieść o duchach, chociaż i takie pan pisał.
Moi wydawcy uwielbiają historię o duchach. Zależało im, żebym taką napisał, ponieważ są bardzo popularne, a ludzie uwielbiają opowieści o nawiedzonych domach. Dlatego takie napisałem, ale pomimo całego wątku nawiedzenia, to nie wykorzystałem formuły o klasycznych duchach, które latają i straszą w prześcieradle. (śmiech) Zawsze staram się zrobić coś odmiennego. Jeśli chodzi o horrory, to nie jestem ich wielkim czytelnikiem. Wychowałem się na Edgarze Allanie Poe i Bramie Stokerze. Niestety, kiedy samemu się pisze, to bardzo trudno później czytać fikcję dla przyjemności.

A co z filmami? Jaki gatunek najbardziej pan lubi?
Nie oglądam za dużo filmów. Telewizji też nie. Pod koniec dnia chcę po prostu odpocząć i nie korzystam z różnych mediów, chociaż nadal są takie filmy, które lubię. Uwielbiam francuskie komedie sprzed lat. Pierre Etaix był świetnym filmowcem. Nakręcił film pt. „Zalotnik”, który jest chyba moim ulubionym filmem wszech czasów. Opowiada o młodym człowieku, który próbuje znaleźć dziewczynę i wpada w różnego rodzaju kłopoty. Lubię filmy lekkie i zabawne.

Katarzyna Olkowicz: "Bohdan Smoleń popełniał samobójstwo na raty, bo nie chciał już żyć"

A jak spędza pan wolny czas?
Najczęściej z przyjaciółkami. Kilkoma bardzo bliskimi osobami. W moim życiu zawsze najbliżej mnie były kobiety. Mam zaprzyjaźnioną pisarkę w Anglii i jesteśmy bardzo blisko. Po prostu się spotykamy, rozmawiamy o pisaniu, a także o innych sprawach i w ten sposób się relaksujemy. Głównie, więc spędzam czas na rozmowach z kobietami.

Boi się pan, że pewnego dnia się obudzi i stwierdzi: „nie mam pomysłu na książkę” lub „nie mam ochoty, żeby cokolwiek napisać”?
Nie, absolutnie. Właściwie problemem jest nadmiar pomysłów i brak czasu na ich realizację. Na przykład piszę teraz książkę i zastanawiam się, jak opisać moment odnalezienia ducha. Wymyśliłem, więc psa policyjnego, labradora, który jako szczeniak był wychowany przez medium. Pies jest wyszkolony w znajdowaniu duchów.

Pies tropiciel duchów?
Tak. Potem rozmawiałem z moim przyjacielem Michaelem Kramerem, amerykańskim pisarzem, który wynalazł He-Mana, z władców wszechświata. Wspomniałem mu o moim pomyśle i uznał go za świetny. Powiedział, że można połączyć psa policyjnego, który zaprzyjaźnia się z suką, psem-duchem i razem rozwiązują przestępstwa, a następnie z tego będzie można zrobić serial telewizyjny. W każdym razie jestem w trakcie wymyślania tego wszystkiego, a problemem jest właśnie brak czasu, dlatego nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że się budzę i nie będę miał więcej pomysłów.

Czy ma pan ulubioną potrawę w Polsce? Może te kiełbasy, o których rozmawialiśmy na początku?
Tak, lubię, ale jeżeli jestem od czegoś uzależniony to z pewnością od żurku. Uwielbiam go. To moja ulubiona potrawa. I za każdym razem, gdy tu przyjeżdżam, upewniam się, że będę miał okazję, żeby go skosztować.

O czym będzie pańska kolejna książka?
Książka, którą piszę w tym momencie, jest o zmianach w czasie. Ludzie powracają z różnych epok, a morderstwa popełniają w teraźniejszości. Na obecną chwilę jest to skomplikowane. Nadal do końca nie wiem, jak to wszystko ułożę, ale na pewno mi się uda. W każdym razie będzie o podróży w czasie.

CV: Graham Masterton ur. 1946 r. w Edynburgu. Zaliczany jest do grona najpopularniejszych autorów grozy. Pracował jako reporter i redaktor w czasopismach „Mayfair” i „Penthouse”. W 1976 r. debiutował horrorem „Manitou”, który stał się światowym bestsellerem. Od tego czasu napisał ponad 100 książek (dokładnie 150), które przełożono na 18 języków i wydano w 27 milionach egzemplarzy. Jego powieści otrzymały wiele międzynarodowych nagród, m.in. Edgar Allan Poe Award i Srebrny Medal West Coast Review. Oprócz horrorów Masterton pisze thrillery, powieści historyczne i romanse. Od lat zajmuje się również seksuologią. Polskę i polskich czytelników darzy szczególnym sentymentem, ponieważ jego żona była Polką. Masterton mieszka w Anglii w hrabstwie Surrey.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Maciej Szymkowiak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.