Jak sołtys Nowego Sielca wygrał „The Brain. Genialny umysł” [WIDEO]

Czytaj dalej
Renata Jasińska

Jak sołtys Nowego Sielca wygrał „The Brain. Genialny umysł” [WIDEO]

Renata Jasińska

Tomasz Bielawski z Nowego Sielca został zwycięzcą programu „The Brain. Genialny umysł”. Objaśnia, na czym polega umiejętność widzenia krzyżowego.

Tomasz Bielawski, sołtys Nowego Sielca to człowiek wielu talentów, którego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Z zawodu lekarz weterynarii, pasjonat fotografii i stereoskopii, a także regionalista i społecznik, jest doskonale znany lokalnej społeczności. Dzięki występowi w emitowanym na antenie telewizji Polsat programie „The Brain. Genialny umysł” o jego, trzeba przyznać niezwykłej pasji, mogła usłyszeć cała Polska.

Tomasza Bielawskiego mogliśmy oglądać w czwartym odcinku programu, 28 marca. Zadanie, które miał do wykonania było niezwykle efektowne. Przed zawodnikiem ustawiono dwie tablice składające się z 4 tys. 255 maleńkich kolorowych kwadracików. Jurorka zmieniła jedynie trzy elementy, a zadaniem pana Tomasza było wskazanie, które kwadraciki zostały zamienione. Tomasz Bielawski poradził sobie doskonale. Oczarował i zadziwił zarówno publiczność, jak i jurorów, którzy w żaden sposób nie potrafili wyjaśnić umiejętności pana Tomasza. Zdobył główną nagrodę czyli 30 tys. zł i tytuł „Genialnego umysłu”.

Na czym polega widzenie stereoskopowe

- Widzenie stereoskopowe nie ma absolutnie nic wspólnego z pamięcią. To jest wyłącznie zdolność widzenia krzyżowego. Tu nie ma potrzeby zapamiętywania gdzie jaki kwadracik jest położony. Wystarczy spojrzeć na jedną i drugą tablicę, a potem nałożyć je na siebie. Wszelkie zmiany widać wtedy doskonale - wyjaśnia pan Tomasz i zapewnia, że to nie jest trudna umiejętność.

Jego zdaniem może ją wyćwiczyć każdy.

- Proszę sobie wyobrazić dwa obrazki namalowane na folii. Żeby sprawdzić czym się różnią od siebie wystarczy nałożyć jeden na drugi i spojrzeć pod światło. Ja w ten sposób potrafię zrobić oczami - mówi. - Widzenie krzyżowe to nic innego jak widzenie zezem. Jeżeli patrzymy na jeden przedmiot zezem to on nam się rozdwoi, jeżeli będziemy patrzeć na dwa przedmioty zezem, trzeba znaleźć takie miejsce, w którym te dwa obrazy na siebie najdą.

W efekcie zobaczymy trzy obrazy: dwa zewnętrzne - zupełnie płaskie i środkowy, który nam się podświetla. Tu pojawia się właściwie największy problem, bo ten obraz środkowy trzeba utrzymać w zezie i go sobie wzrokiem wyostrzyć, wtedy różnicę w obrazach będzie widać doskonale.

Nasz rozmówca stereoskopią zainteresował się jako nastolatek. Najpierw w jego życiu pojawiła się fotografia tradycyjna, a zaraz potem stereoskopowa.

- Kiedy uczyłem się w liceum, pojechałem do wuja, do Wrocławia. Wuj miał piękną willę nad Odrą, a w tej willi skarby od piwnicy aż po dach. Okazało się, że jakiś pociotek wuja, prof. psychiatrii, był bardzo zamożnym człowiekiem, który kolekcjonował dzieła sztuki, porcelanę, biżuterię, podobno również samochody. To było jeszcze przed wojną, ale na szczęście większość tych rzeczy ocalała i została przywieziona do Wrocławia - opowiada pan Tomasz. - Kiedy byłem u wuja musiałem po coś iść na strych. I tam natknąłem się na trzy aparaty stereoskopowe, masę szklanych diapozytywów i dwa stereoskopy - jeden wielki stojący, drugi mały podręczny. Zagadnąłem wujka, że szkoda żeby takie rzeczy leżały na strychu, a on stwierdził, że mogę je sobie wziąć - wspomina.

Nie każdy chciałby z tym iść do łóżka

Od tej pory pan Tomasz zaczął kolekcjonować sprzęty, aparaty i rozmaite gadżety. Wszystkie związane oczywiście ze stereoskopią.

- Dziś mam ponad 160 aparatów stereoskopowych, około 180 urządzeń do oglądania zdjęć stereo, w granicach 6 tys. zdjęć i mnóstwo rozmaitych gadżetów. Zbieram wszystko i szacuję, że mam największą w Polsce, jeśli nie w Europie, tego typu kolekcję - stwierdza.

Od niedawna zaczął używać tych aparatów do robienia zdjęć.

- Zdjęcia stereoskopowe zacząłem robić za namową przyjaciół z Polskiego Klubu Stereoskopowego. To dzięki nim teorię zamieniłem w praktykę, z czego jestem niezmiernie dumny - przyznaje.

Z ukochaną stereoskopową cyfrówką właściwie się nie rozstaje. Ma ją przy sobie na spacerach, wyprawach i wycieczkach.

- Aparaty stereoskopowe różnią się od zwykłych właściwie jedną rzeczą. Podstawą widzenia stereoskopowego jest dwuoczność. Żeby powstała taka fotografia musimy mieć dwa obrazy, wykonane w tym samym czasie, z lekkim przesunięciem charakterystycznym dla postrzegania wzrokowego. Zatem aparat musi mieć dwa obiektywy - wyjaśnia.

Ja zawsze mówię, że fotografia stereoskopowa to taka ciekawostka. Każdy by chciał wiedzieć co to jest, ale nie każdy chciałby z tym iść do łóżka.

- Traktuję to jako pasję, zabawę, sposób na wypełnienie czasu. W dzisiejszych czasach stereoskopia zaczyna przechodzić do lamusa. Największy renesans tej techniki był w 2009 roku, wraz z wejściem na ekrany kin filmu „Avatar” Jamesa Camerona. To było szaleństwo, które jak widać, nie potrwało długo. Zaczęto kręcić mnóstwo filmów i konwertować je na 3D, jednocześnie nastąpił boom na fotografię stereoskopową. Teraz znów to zainteresowanie spada, firmy przestają produkować telewizory 3D, a i filmów w 3D jest coraz mniej. W sumie się temu nie dziwię. Do tego potrzebne są sprzęty, okulary, czas. Płaski billboard z reklamą omieciemy wzrokiem, nawet kiedy akurat spieszymy do pracy, a żeby zobaczyć obraz stereo trzeba stanąć, popatrzeć inaczej, albo mieć sprzęt, a raczej nie każdy to nosi przy sobie. I nie każdy ma czas żeby to oglądać - komentuje.

Bał się tremy

Występ w programie, jak podkreśla, był dla niego fantastyczną przygodą.

- Program jest nowatorski w Polsce, jednak słyszałem o nim już wcześniej. W takim programie, we włoskiej edycji, brał udział mój znajomy, również pasjonat stereoskopii. Wystąpił też w programie „World Brain”, w którym Chiny rywalizowały z resztą świata. Ja też postanowiłem spróbować. Wydawało mi się, że dam sobie radę w programie, choć muszę przyznać, że na tak dużych formatach nigdy nie próbowałem widzenia stereoskopowego. Ćwiczyłem na małych zdjęciach, ewentualnie w komputerze - stwierdza.

Przed kamerami nerwy były ogromne.

- Bałem się, że mi się nie uda, że trema mnie pożre. Moja mama zawsze mówiła: nikt cię nie dowartościuje, jeśli sam tego nie zrobisz. Przekonywała: jeśli coś potrafisz to promuj się, ale uważaj żeby się nie zbłaźnić. I ja też każdemu życzę, by podejmował wyzwania. Jeśli w czymś jest się dobrym to trzeba próbować.

Sołtys z Nowego Sielca podjął ryzyko. Wysłał ankietę i otrzymał zaproszenie. Z zadaniem poradził sobie bezbłędnie.

- Po programie spotkałem się z bardzo życzliwą reakcją ludzi. To było bardzo miłe. Ludzie mnie zaczepiali, gratulowali. Mieszkańcy dziękowali, że nie zapomniałem ich pozdrowić. Kiedyś na parkingu w Makowie podbiegł do mnie nieznany mi człowiek. Myślałem, że coś zrobiłem nie tak, a on pyta czy to ja wygrałem „The Brain”. Pogratulował i stwierdził, że wypadłem genialnie. To naprawdę sprawia radość, choć oczywiście nie oznacza, że teraz chodzę z podniesioną głową i czuję się wielkim celebrytą - śmieje się pan Tomasz.

Kiedy co bardziej złośliwi pytają, co teraz będę robił, czy będę tańczył, czy jeździł na lodzie, odpowiadam, że szykuję się do „Top Model”.

Renata Jasińska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.