Jestem największą świrką w kadrze [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Filip Kowalkowski
Tomasz Froehlke

Jestem największą świrką w kadrze [rozmowa]

Tomasz Froehlke

Rozmowa z Igą Baumgart (BKS Bydgoszcz), złotą medalistką 
halowych mistrzostw Europy w Belgradzie na 4x400 m.

- Niezły prezent sprawiła pani sobie na Dzień Kobiet. Pozazdrościć!
- To prawda. Przecież jest 
to mój pierwszy medal seniorskiej imprezy, choć 
już biegam wiele lat.

- Niech pani nie przesadza. Przecież ma pani dopiero niespełna 28 lat.
- A po igrzyskach w Rio de Janeiro chciałam skończyć karierę. Mimo że był tam pewnego rodzaju sukces, bo biegłyśmy w finale.

- Skończyć karierę! Z jakiego powodu?
- Wiele dni podczas roku nie ma mnie w domu. W tym roku wychodzę za mąż i miałam takie myśli, że może czas poświęcić się rodzinie. Bez presji, obciążenia treningami i zawodami. Wyniki też nie były takie, jakie chciałam osiągnąć. To wszystko złożyło się na poważne myślenie o końcu kariery.

- Zakładając, że wówczas powiedziałaby pani „koniec ze sportem”, co by pani robiła teraz?
- Na pewno dałabym sobie rok na odpoczynek. A co potem? Na pewno pracowałabym z dziećmi na wuefach, przecież jestem z wykształcenia nauczycielką wychowania 
fizycznego.

- Ale my nie mielibyśmy złotego medalu w Belgradzie! Przecież jest pani matką tego sukcesu, patrząc na pani wspaniały bieg!
- „Matka” to dobre słowo, przecież jestem najstarsza w naszej kadry! (śmiech) Ale rzeczywiście, bieg wyszedł mi nieźle.

- Jest pani bardzo skromna. Ja uważam, że pobiegła pani najlepiej z polskiej sztafety. Biegnąc na trzeciej zmianie, wyprzedziła pani Brytyjkę i na pierwszej pozycji oddała pałeczkę Justynie Święty.
- Biegło mi się wspaniale. 
Mój czas zmierzony na mojej zmianie to 51,60 - najlepszy w mojej karierze i najlepszy ze wszystkich Polek. Do biegu indywidualnego należy dodać mniej więcej sekundę. Gdybym na 400 m w takim czasie pobiegła, to w finale dałoby mi czwarte miejsce. Niestety, bieg indywidualny nie był tak udany i do niego nie awansowałam.

- Dlaczego?
- Może moja trenerka i mama Iwona to wyjaśni... [tu wtrąca swoje zdanie mama - red.]: 
Nie wiem, czy pan zauważył, że Iga przebiegła 200 m 
całkiem dobrze, niestety na 
kolejnym zakręcie wypadła z 
rytmu, bo wbiegła w niego za 
wąsko, nie chciała nadepnąć na linię, żeby uniknąć dyskwalifikacji. To wszystko trwało kilka sekund, a rywalki uciekały. I nie dało się już ich dogonić, czas też był słaby.

- Mówiąc już o pani treningach z mamą. Kłócicie się często?
- Po tylu latach już się chyba dotarłyśmy. Mama wie, czego mi potrzeba, czy jestem tego dnia dobrze nastawiona czy marudzę i nic nie chce mi się robić. To wówczas odpuszcza, odchodzi, żeby nie zaogniać sytuacji. Ale zdarzają się 
też pewne nieporozumienia. Kłótnie były kiedyś. Raz mama chciała nawet wyjść ze stadionu [śmiech i zawodniczki, i mamy - przyp. T.F.].

- A jak to jest w kadrze? Spędzacie ze sobą mnóstwo czasu w roku. Nie macie siebie zwyczajnie dosyć?
- Po igrzyskach w Rio pomachałyśmy sobie dłońmi i powiedziałyśmy wspólnie: do zobaczenia kiedyś. Oby nie tak szybko. Ale po kilku tygodniach odpoczynku już zaczyna mi tych dziewczyn brakować. Wówczas dzwonię, odzywam się mailami, pytając, co u nich słychać. A jak po pewnym czasie jest znowu zgrupowanie, to padamy sobie w ramiona.

- Czyli, gdy chciała pani po 
Rio zrezygnować z kariery, 
uznała pani, że jeszcze nie teraz, 
bo mamy coś do zrobienia?
- Gdy się spotykamy, to często siadamy i wspominamy różne sytuacje z całego świata, które wspólnie przeżyłyśmy. Jest tyle tego, że naprawdę trudno byłoby mi się z tym rozstać. Ale najważniejsza była forma sportowa. Po igrzyskach dałam sobie jeszcze jedną szansę. Pojechałam na listopadowe zgrupowanie, przepracowałam mocno zimę, bardzo się wzmocniłam i są tego 
efekty.

- Czy mogłaby pani choć po zdaniu opisać swoje koleżanki ze sztafety. Na pierwszej zmianie biegła Patrycja Wyciszkiewicz...
- Bardzo inteligentna. Choć jest radosna, prawie się nie uśmiecha. Jest zdystansowana do 
świata. I bałaganiara. Jak ja. (śmiech)

- Przekazywała pałeczkę Małgorzacie Hołub...
- Ma wszędzie kumpli, znajomych. Jest bardzo otwarta, lubiana przez wszystkich. Wszędzie jej pełno. I mówi chyba jeszcze więcej niż ja. (śmiech)

- Od niej pałeczkę odebrała Iga Baumgart...
- Jestem gadułą i bałaganiarą i to już pan wie. Lubię, jak się coś dzieje, jestem inicjatorką wielu wydarzeń czy imprez. (śmiech)

- I na ostatniej zmianie Justyna Święty...
- Jest spokojna, bardzo ładna, z pięknym uśmiechem, choć rywalki mówią, że jak spojrzą nieraz w jej twarz, to już się boją. Nieustępliwa, zadziorna. Zapomniał pan o jeszcze jednej zawodniczce...

- Nie mam pojęcia, o kim?
- Sofia Ennaoui. Choć nie jest w naszej sztafecie, bo biega dłuższe dystanse, rozumiemy się bez słów. To jest dopiero wariatka! (śmiech) Mieszkałyśmy w Belgradzie w jednym pokoju i lepiej było do nas nie wchodzić. Taki był bałagan. (śmiech)

- Przemysław Babiarz, który komentuje sport dla TVP, porównał pani finałowy bieg do biegów Ireny Szewińskiej, która była zresztą w Belgradzie.
- Z panią Szewińską spotkałam się już podczas Copernicus Cup w Toruniu. Powiedziałam jej, że chciałabym biegać jak ona. A pani Szewińska odpowiedziała mi, że ona chciałaby kiedyś pobiec w hali tak jak ja. To było bardzo miłe. W Belgradzie nie miałyśmy wiele czasu do porozmawiania, bo po zwycięskim finale od razu zabrano nas wszystkie do kontroli antydopingowej. Tak się ona przedłużała, że nawet tak głodne 
nie zjadłyśmy kolacji. (śmiech) Za to dekoracja, która była 
już w hotelu, była czarująca, choć mama, siedząc w domu przed telewizorem, chciałaby mnie zobaczyć w hali podczas hymnu. Ale w hotelu była cała polska reprezentacja, ubrana odświętnie, my w dresach i Mazurek Dąbrowskiego. To był polski wieczór w Belgradzie. Nawet jak nasz start w finale się znacznie przedłużał, bo jeszcze startowali wieloboiści, a potem nie działał pistolet startowy, powiedziałyśmy sobie, że przecież to znamy. Rok temu w Bydgoszczy czekałyśmy w kolcach półtorej godziny, bo padał deszcz. Rywalki się denerwowały, a my byłyśmy spokojne, choć było zimno.

- Pozostaje pytanie, co teraz z pani karierą? Będzie pani musiała liczyć się ze zdaniem przyszłego męża!
- Ja zawsze się liczę z jego zdaniem. (śmiech) Mój narzeczony też jest sportowcem i nigdy nie usłyszałam choć jednego zdania, że chciałby mnie 
częściej w domu, a kibicuje 
mi chyba najmocniej ze wszystkich. Na razie wylatuję z mamą na zgrupowanie na Teneryfę, potem do USA i na mistrzostwa świata sztafet na Bahamy. Zobaczymy, 
jakie wyniki przeniesie sezon letni, w tym mistrzostwa świata w Londynie. Oczywiście, fajnie byłoby wystartować w swoich trzecich igrzyskach w Tokio, ale jestem nauczona przez sport, żeby za daleko nie wybiegać w przyszłość.

Tomasz Froehlke

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.