Pogorzelcy. Jak odzyskują własne życie?

Czytaj dalej
Fot. Anatol Chomicz
Julia Szypulska

Pogorzelcy. Jak odzyskują własne życie?

Julia Szypulska

Rok temu stracili dorobek całego życia. Spłonął ich dom. Siedmioro dzieci, rodzice i babcia zostali bez dachu nad głową. Teraz życie rodziny Jarmołowiczów z miejscowości Kolonia Ołdaki niemal wróciło do normy. Dzięki hojności ludzi odbudowują spalony dom, ale przed nimi jeszcze sporo pracy.

Do tragedii doszło dokładnie rok temu, tuż po świętach. W środku nocy w domu Jarmołowiczów wybuchł pożar. - Ostatnio właśnie przypominałam sobie wszystko - mówi z przerażeniem w głosie Katarzyna Jarmołowicz, matka siedmiorga dzieci. - W dniu tej strasznej rocznicy kładłam się spać dość późno i pomyślałam: Jeszcze godzina i wszyscy wyskakujemy z łóżek...

Tamta noc była straszna. Cała rodzina spała nie spodziewając się niczego złego. Od większej tragedii uratowała ich czujność najstarszego syna Karola, który jest bardzo wrażliwy na zapach dymu. 18-letni wówczas chłopak wyczuł, że coś się pali i obudził rodziców. Domownicy wyskoczyli na zewnątrz tylko w koszulkach. Marek Jarmołowicz nie zdążył nawet nałożyć butów. Chciał jak najszybciej powynosić dzieci z płonącego domu. Ogień i dym rozprzestrzeniały się tak szybko, że babcię trzeba było ratować przez okno.

Rodzina straciła wówczas cały dorobek - nie mieli nawet ubrań! Żal był tym większy, że niedawno dobudowali nowe skrzydło domu, gdzie starsze dzieci miały swoje pokoje.

Rodzina Jarmołowiczów od roku mieszka w tymczasowym mieszkaniu. Najmłodsze dziecko, Agnieszka, ma 6 lat.
Anatol Chomicz

Tymczasowego schronienia udzielili rodzinie sąsiedzi. Szybko zareagowali też pracownicy socjalni, przywożąc najpotrzebniejsze rzeczy, oraz starosta moniecki, który przydzielił im zastępcze mieszkanie.

Dzieci, zwłaszcza te najmłodsze, nie zdążyły się nawet nacieszyć prezentami, które kilka dni wcześniej dostały pod choinkę. Pięcioletnia wówczas Agnieszka, najmłodsza z rodzeństwa, ubolewała, że przepadł jej mikrofon-zabawka.

Tegoroczne święta wyglądały już zupełnie inaczej. - To mój mikrofon! - prezentuje z dumą sześciolatka.

I mówi, że będzie piosenkarką. Wymarzone prezenty dostały też pozostałe dzieciaki, np. 16-letnia Ewelina cieszy się z pięknego szalika. Starają się żyć normalnie i nie rozpamiętywać pożaru.

Dzieci w końcu przestały mówić o dramacie tamtej nocy

- Było, minęło - kwituje najstarszy Karol. - Jakoś się żyje.

- Chodzę do szkoły, spędzam czas ze znajomymi - wylicza Ewelina. - Lubię siedzieć z telefonem.

- O, to na pewno. Aż za bardzo - mówi z przekąsem jej mama.

Ewelina jest w pierwszej klasie technikum gastronomicznego. Mówi, że za szkołą nie przepada. To nie jest jej wymarzony zawód, choć zajęcia praktyczne są znośne. I najwyraźniej przynoszą efekty, bo jej młodsi bracia chwalą ciasta, które piecze. Ewelina wolałaby uczyć się w technikum handlowym, ale akurat takiego kierunku w Mońkach nie ma.

Młodsze dzieciaki, początkowo też w szoku, dopiero po kilku miesiącach doszły do siebie. - Już nie wspominają pożaru. Chyba w końcu zapomniały - cieszy się pani Katarzyna.

Agnieszka chodzi do zerówki, pozostałe dzieci do szkoły. Karol i 17-letnia Paulina uczą się w Białymstoku - chłopak w „mechaniaku”, a jego siostra w I LO. Młodsze chodzą do szkół w Mońkach.

- Teraz, dopóki mieszkamy w zastępczym lokalu w Mońkach, mają do szkoły pod nosem, nie muszą dojeżdżać gimbusem - podkreśla pan Marek.

- No i mamy tu kolegów i darmowy plac zabaw - wtrąca 8-letni Patryk.

- Na wsi też miałeś, a plac był nawet większy - śmieje się ich tata. Bliźniaki Patryk i Jakub najbardziej lubią spędzać czas na podwórku. Aktualnie pogoda niezbyt sprzyja, więc w domu energia ich rozsadza. Charaktery mają różne - Patryk jest odważny, Jakub - raczej nieśmiały.

- Ale lepszy z matematyki - wtrąca rezolutny 8-latek.

Jeden chce być żołnierzem, drugi gospodarzem. Czy myślą o dawnym domu na wsi?

- Tylko o piesku myślę - zdradza Patryk. - Jest teraz u sąsiadów.

Próbują odbudować dom

W tymczasowym mieszkaniu w Mońkach mają trochę mebli, które dostali od ludzi dobrej woli. Dzięki temu będą mieli czym urządzić własny dom, który odbudowują. Prace ruszyły dzięki hojności wielu ludzi. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Mońkach założył rodzinie specjalne konto, gdzie chętni mogli wpłacać datki. Dotąd udało się zebrać ponad 90 tys. zł. Za te pieniądze Jarmołowicze postawili budynek w stanie surowym. Wiele prac wykonał sam gospodarz, który zna się na budowlance. Wstawiono już część okien i doprowadzono prąd. Dzieci będą miały swoje pokoje. Może nie każde osobny, ale na pewno w nowym domu będzie więcej miejsca niż w starym.

Jednak żeby się wprowadzić, trzeba wykonać jeszcze ogrom prac. Dokończenie dachu, wstawienie okien, drzwi, montaż centralnego ogrzewania, nie mówiąc już o wykończeniówce. Przeprowadzka to jeszcze odległa przyszłość. Będzie dobrze, jeśli dojdzie do niej za pół roku.


Rodzina Jarmołowiczów od roku mieszka w tymczasowym mieszkaniu. Najmłodsze dziecko, Agnieszka, ma 6 lat.
Anatol Chomicz

- Trochę to przeraża - nie kryje Katarzyna Jarmołowicz. - Można się budować, jak się ma pieniądze.

A tych jest coraz mniej. Jarmołowicze położyli dach z własnych funduszy. Co dalej, nie wiedzą. Bardzo liczą na pieniądze, które jeszcze zostały na koncie po zbiórce. Jest to ok. 20 tys. zł. Niestety, póki co, MOPS pieniądze „zamroził”. Urzędnicy zrobili to na poczet ewentualnego podatku.

- Zwróciliśmy się w tej sprawie do urzędu skarbowego i czekamy na informację - informuje Mariusz Popowski, dyrektor MOPS w Mońkach. - Chcieliśmy mieć decyzję, czy od pieniędzy z datków trzeba zapłacić podatek, a jeśli tak, to w jakiej wysokości. Na wszelki wypadek założyliśmy, że to będzie 20 proc. zebranej sumy i tyle zostawiliśmy na koncie, żeby rodzina nie musiała płacić z własnej kieszeni. Jeśli decyzja urzędu skarbowego będzie pozytywna, pieniądze będą do dyspozycji rodziny. Na ile możemy, na tyle nadal pomagamy rodzinie. Na przykład dzieci korzystają w szkołach z dożywiania.

Z podatkiem czy bez? Wciąż nie ma decyzji

Decyzji fiskusa w tej sprawie na razie nie ma. Pewne jest tylko, że od zebranej kwoty nie trzeba płacić podatku dochodowego. Możliwe natomiast, że trzeba będzie uiścić podatek od spadków i darowizn. Jak się dowiedzieliśmy, sprawa nie jest prosta. Występują bowiem różne interpretacje przepisów. Urzędnicy z monieckiego fiskusa doradzili fundacji zbierającej pieniądze dla pogorzelców, by przeanalizowała wysokość wpłat poszczególnych darczyńców. Jeśli żadna z nich nie przekroczyła 4902 zł, nie trzeba płacić podatku. Jeśli natomiast były wyższe wpłaty, podatek będzie, ale tylko od tej pojedynczej kwoty, a nie od wszystkich zebranych pieniędzy. Można też uzyskać interpretację indywidualną, która będzie wiążąca. Trzeba się w tej sprawie zwrócić do dyrektora Izby Skarbowej w Bydgoszczy, który wydaje interpretacje m. in. dla naszego regionu.

Julia Szypulska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.