Posądzony o przemyt. Ofiara zwykłej pomyłki czy przestępstwa?

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Kapica
Andrzej Plęs

Posądzony o przemyt. Ofiara zwykłej pomyłki czy przestępstwa?

Andrzej Plęs

80-letni Marian Jandziś z Dynowa dowiedział się od ukraińskich celników, że 2 lata temu przemycił przez granicę opla. Grozi mu sąd. - Nigdy opla nie miałem - zapewnia.

Pana Mariana wyraźnie trochę nosi, choć osiemdziesiąty krzyżyk na karku i z racji wieku mógłby już dreptać raczej do przychodni. Nie drepcze, za to od czasu do czasu rusza z Dynowa przez przejście graniczne w Krościenku, żeby po drugiej stronie kupić trochę cukierków i krakersy. I wyraźnie nie o krakersy idzie i nie o cukierki, tylko żeby oszukać metrykę i zachować się inaczej niż przystoi statystycznemu osiemdziesięciolatkowi. Toteż czasem rusza na Ukrainę, a raczej ruszał, bo po ostatniej przygodzie nie ma już odwagi przekraczać granicy. Bo boi się, że nie wróci.

O opla vectrę chodzi

W maju przyjaciel - niemal rówieśnik - namówił go na kolejną eskapadę zagraniczną. Przyjaciel ruszał po bak benzyny, bo za granicą dużo taniej, on - po torbę cukierków i krakersy. Miało być jak zwykle - radośnie i bezboleśnie i tak było do chwili, kiedy po drugiej stronie granicy ukraińska służba celna nie poprosiła - do kontroli. Obaj podróżnicy nieco zdziwieni byli, bo na tamtą stronę raczej się nie wwozi, zwykle wywozi się stamtąd, kontrolować nie bardzo było co, ale dwóch mundurowych bacznie przyjrzało się paszportowi pana Mariana, kazali zjechać na pobocze i zaczęło być na poważnie.

- Około godziny to trwało - relacjonuje pan Marian. - Bardzo rzeczowo, uprzejmie, prawie sympatycznie, oni mówili po swojemu, ja po swojemu, ja nie rozumiałem ich, oni mnie, co jakiś czas oddalali się, żeby w budce coś sprawdzić na komputerze, wracali, znów była rozmowa nie wiem o czym, ja odpowiadałem, oni nie rozumieli, ale cały czas było uprzejmie. Tyle zrozumiałem, że chodzi o jakiegoś opla vectrę. Na końcu wciąż bardzo grzecznie dali mi jakiś protokół do podpisania, podpisałem, nie wiem nawet co, bo ukraińskiego nie znam, wręczyli kopię tego dokumentu, życzyli szerokiej drogi i koniec. Nakupiłem cukierków, jak miałem w planach, jeszcze tego samego dnia wróciliśmy przez Krościenko do domu. Bez problemów, nikt nas nie zatrzymywał, sytuacja się nie powtórzyła.

Był bardziej zaintrygowany wydarzeniem niż przestraszony, więc dopiero po powrocie do domu zaczął literować „bukwy”. Nie szło. Syn dokonał translacji aplikacją komputerową, od biedy można było coś zrozumieć. I kiedy zaczął świtać sens protokołu cyrylicą pisanego, pan Marian trochę się wystraszył. Bo protokół zrobił z niego przemytnika samochodów. Z perspektywą kary wedle kodeksu celnego Republiki Ukrainy, co najmniej grzywny, a na pewno rozprawy sądowej przed ukraińskim sądem.

Zbrodniarz samochodowy

Dierżawna Mytna Służba Ukrainy spisała notatkę nr 1869/20900/17 „przy udziale sprawcy” - jak zaznaczono, czyli pana Mariana. Na okoliczność podejrzeń, że uczestniczył w czynie określonym przez par. 500 ukraińskiego kodeksu celnego, pod który podpada naruszenie przepisów celnych, skarbowych, korupcja i jeszcze parę innych. I zawinił tym, że 16 września 2015 roku wjechał na Ukrainę oplem vectrą o numerze rejestracyjnym SK...... również przez przejście w Krościenku i miał przy sobie dokument, który zastrzegał, że opel może przebywać na terenie Ukrainy do jednego roku. I - według danych na 17 maja 2017 roku (kiedy z przyjacielem wybrał się po cukierki) - ten sam opel vectra nie był rejestrowany na żadnej ukraińskiej granicy, jako opuszczający teren Ukrainy. Co znaczy, że pozostaje na Ukrainie, tymczasem pan Marian - zaznacza protokół kontroli - nie przedstawił organom administracji ukraińskiej żadnego dokumentu, który by mówił, że wóz uległ awarii, kasacji, został legalnie sprzedany albo korzystano z pomocy serwisu samochodowego, że cokolwiek z nim się stało, co uniemożliwiałoby jego wyjazd, a co by pana Mariana usprawiedliwiało.

Kazali podpisać, podpisałem

I protokół dodaje jeszcze, że będzie za to ponosił odpowiedzialność. Owszem, przysługuje mu adwokat z urzędu, przed organami ścigania, sądu, administracją ukraińską ma prawo mówić w ojczystym języku, jako też przysługuje mu prawo do kontaktu z Konsulatem Polskim na Ukrainie. Tymczasem nałożono na niego grzywnę (sumy nie podano), ale że pan Marian deklarował, że nie ma przy sobie pieniędzy, toteż grzywny nie przyjęto. Z tego samego powodu nie był w stanie zapłacić podatku, cła od pozostawionego na Ukrainie opla. A skoro tak, to naruszył przepisy celne Republiki Ukrainy.

Po czym poproszono go o złożenie podpisu, pan Marian złożył i w ten sposób został przestępcą mimo woli. Z poczuciem kompletnego niezrozumienia, o co chodzi, sam próbował wyjaśnić sprawę.

- Że mieli moje dane, to nie zaskoczenie, przecież nieraz jeździłem przez Krościenko. Ale po co  wcisnęli mi tego opla, nijak zrozumieć nie mogę. I dlaczego
Krzysztof Kapica - Chyba policja zna już personalia prawdziwego właściciela opla, ale powiedziano mi, że na tym etapie śledztwa nie mogę ich poznać - mówi Marian Jandziś.

Bo ochrona danych

Najpierw rzucił się wertować paszport, wyszło na to, że pieczątka w dokumencie potwierdza, iż 16 września 2015 roku rzeczywiście przekroczył granicę z Ukrainą w Krościenku. Jest pewien, że nie oplem, tym bardziej nie swoim, czego pieczątka już nie dowodzi. I na pewno nie za kierownicą, bo od 20 lat ma rodzinny zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych, bo jest diabetykiem. I inwalidą pierwszej grupy. Rodzina pilnuje, żeby trzymał się z daleka od kierownicy, a i on sam już dawno przestał się do niej rwać. Nijak nie może sobie przypomnieć, w jaki sposób przed dwoma laty dostał się przez Krościenko na Ukrainę, pewnie i tym razem z przyjacielem, na pewno wjechał jako pasażer, anie kierowca, i na pewno nie oplem, bo to by pamiętał. Potem próbował dociec, czyjego opla niby przemycił.

- Skorzystałem z uprzejmości urzędników miejskich, próbowałem dowiedzieć się w wydziale komunikacji urzędu miasta w Katowicach, do kogo należy opel o podanych śląskich numerach rejestracyjnych - opowiada. - Powiedziano, że nie ma mowy, bo ochrona danych osobowych. Próbowałem w Centralnym Oddziale Informatyki w Poznaniu uzyskać oficjalne potwierdzenie, jakich samochodów byłem właścicielem przez całe życie. Żeby wykluczyć wszelkie ople w tym gronie, bo opla nigdy nie miałem. Postawiono mi warunki zaporowe: sterta formularzy do wypełnienia. Poszedłem na komisariat policji w Dynowie, pokazałem protokół po ukraińsku, prosiłem o wyjaśnienie, o co w tym wszystkim chodzi, usłyszałem, że muszę przyjść z tłumaczeniem na polski, dokonanym przez przysięgłego. Na to mnie nie stać. Syn pocztą elektroniczną zaalarmował Ambasadę Ukrainy w Polsce, podał dokładny opis sytuacji. Ambasada uprzejmie odpisała, że moją sprawą może się zająć Wydział Konsularny Ambasady RP w Kijowie, bo oni takimi sprawami się nie zajmują. Napisałem do ambasady i czekam.

Próbował jeszcze sprawę wyjaśnić w Konsulacie Honorowym Republiki Ukrainy w Rzeszowie. Napisał, co i jak się wydarzyło, zaznaczył, że celnicy ukraińscy zachowywali się „bardzo kulturalnie, ale stanowczo”, że - nie rozumiejąc treści - podpisał protokół w dobrej wierze, „mając pełne zaufanie do osób sporządzających go, że zawiera on prawdę”. W konsulacie honorowym powiedziano mu, że sprawa nie leży w ich kompetencjach.

Że było kulturalnie i uprzejmie, to potwierdza przyjaciel pana Mariana, który razem z nim volkswagenem wjeżdżał w maju na Ukrainę.

- Bardzo grzeczni byli, namawiali Mariana, żeby podpisał protokół, radzili nawet, żeby potwierdził, że nie ma przy sobie pieniędzy, to wtedy nie zapłaci na miejscu kary, a oni to „wciągną” do protokołu. Tylko uprzedzali, że powinien w tej sprawie jechać do Lwowa. Chyba nawet wspominali coś o sprawie w sądzie. Też niewiele z tego zrozumiałem.

- opowiada pan Michał.

Obywatel RP pod ochroną?

Znikąd pomocy, jakby państwo wciąż istniało tylko teoretycznie, on pod oskarżeniem kryminalnym organów ścigania sąsiedniego kraju, nie wiadomo o co chodzi, nie wiadomo, czy ukraiński wymiar sprawiedliwości nie wyciągnie po niego rąk, nawet przez granicę. Tym bardziej, że tamtejsi celnicy uprzedzali go, że stanie przez ukraińskim sądem.

Zdecydował zaalarmować prokuraturę. Krótki opis zdarzeń i skarga: „Ktoś wykorzystał moje dane osobowe bez mojej wiedzy i zgody, licząc, że staremu inwalidzie nikt nie pomaga. Istotnie: organy, do których zwróciłem się o pomoc, odmówiły mi jej”.

Prokuratura tymczasem nie odmówiła, zawiadomienie przyjęła, śledztwo zleciła policjantom z Dynowa.

- Przyjaźnie i ze wzajemnym zrozumieniem. Chyba policja zna już personalia prawdziwego właściciela opla, ale powiedziano mi, że na tym etapie śledztwa nie mogę ich poznać

- ocenia przesłuchanie Marian Jandziś.

Policja „na tym etapie” nie udziela szczegółowych informacji.

- Mogę tylko potwierdzić, że komisariat w Dynowie prowadzi takie postępowanie na zlecenie Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie - potwierdza komisarz Adam Szeląg z Komendy Powiatowej Policji w Rzeszowie. - Postępowanie jest we wstępnej fazie, nie mamy zgody prokuratury na szersze informowanie o toczącym się śledztwie.

Ofiara pomyłki czy przestępstwa?

Przyjaciel pana Mariana też zatroskany jest oczyszczeniem imienia swojego współpodróżnika. I przekonuje, że to wcale nie takie trudne.

- A co za problem? - dziwi się pan Michał. - Niech polscy pogranicznicy sprawdzą w swoich rejestrach, kto tamtego dnia we wrześniu 2015 roku wjeżdżał przez Krościenko na Ukrainę oplem vectrą na takich numerach. Na kogo stał dowód rejestracyjny tego wozu, to też muszą mieć w rejestrach. Bo na pewno nie na Mariana.

On też nie wie, o co chodzi, ale wie - bo często na Ukrainie bywa - że mnóstwo Ukraińców w Polsce kupuje samochody, tu je ubezpiecza, bo jest taniej, i na „polskich blachach” jeździ u siebie latami. I tylko czasem jest jakaś gwałtowna potrzeba, żeby taki wóz tam zalegalizować, żeby użytkownik ukraiński nie miał kłopotu i „sztrafu” nie płacił.

- To sobie znaleźli takiego Mariana, jak kozła ofiarnego - irytuje się przyjaciel „samochodowego kontrabandzisty”.

Podkarpacka straż graniczna jeszcze nie spotkała się z takim przypadkiem, policja podobnie.

- Jeśli byłby to element zorganizowanej działalności nielegalnego transferu samochodów z Polski na Ukrainę, to wchodzimy w zakres działań operacyjnych, które objęte są tajemnicą

- zastrzega komisarz Marta Tabasz-Rygiel, rzeczniczka podkarpackiej policji.

Pan Marian dalej nie wie, o co chodzi: czy tylko miał pecha i stał się ofiarą pomyłki systemu rejestracji elektronicznej ukraińskich służb celnych, czy też mimowolnym i nieświadomym elementem zorganizowanego procederu legalizacji nielegalnie przemyconych na Ukrainę samochodów.

Tymczasem zarzeka się, że dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona, to nie ma zamiaru wyjeżdżać po cukierki na drugą stronę granicy.

Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.