Prof. Antoni Dudek: PiS popełniło taktyczny błąd [ROZMOWA]

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Hołod
rozm. Dariusz Szreter

Prof. Antoni Dudek: PiS popełniło taktyczny błąd [ROZMOWA]

rozm. Dariusz Szreter

Nie wykluczam, że politycy będą sobie dawać po twarzy. Polska się od tego nie zawali - mówi prof. Antoni Dudek w rozmowie z Dariuszem Szreterem.

Politycy PiS i przychylne im media mówią, że w piątek w Sejmie mieliśmy do czynienia z zaplanowaną prowokacją, a może wręcz próbą przejęcia władzy. Zgadza się Pan z tą opinią?

Nie wierzę, że to było zaplanowane. Nawet jeśli wysnuwane są różne teorie spiskowe, że opozycja szukała pretekstu do zakłócenia obrad Sejmu, to dostarczył go marszałek Kuchciński, a jego nie podejrzewam, by był w spisku. Gdyby nie ciąg wydarzeń, który zapoczątkowało PiS tą próbą ograniczenia dostępu dziennikarzy do parlamentu, nie byłoby atmosfery, w której opozycja mogła zrobić to, co zrobiła. Nie wierzę w spiski. PiS popełnił po prostu pewien taktyczny błąd i opozycja to wykorzystała. Na tym właśnie polega walka polityczna w państwie demokratycznym.

Czy wywołując kryzys opozycja jednak nie przeszarżowała? Nie przeceniła swojej siły? Bo słychać już głosy o konieczności przyspieszenia wyborów parlamentarnych.

Opowieści o przyspieszonych wyborach to marzenia Ryszarda Petru i nic więcej. Na tym etapie nie widzę perspektywy przyspieszonych wyborów.

Czy to w ogóle byłaby szansa dla opozycji na zmianę układu sił? Czy by się boleśnie nie rozczarowała?

Być może, ale ponieważ PiS nie zaryzykuje wyborów, sprawa jest bezprzedmiotowa. Na wycofanie się jest zawsze czas i widzę, że PiS właśnie zaczyna się lekko cofać. Myślę, że będzie się starał to przewlec przez święta i uspokoić nastroje. Natomiast musimy się przyzwyczaić, że przy tym napięciu, które zostało wykreowane w Polsce, te sytuacje będą się powtarzać. Mamy dwie zdeterminowane mniejszości, które stoją naprzeciwko siebie i one będą stale demonstrować, prężyć muskuły. Taka będzie rzeczywistość polityczna Polski kilku najbliższych lat. Jeszcze nie raz zobaczymy blokowanie mównicy sejmowej, a być może należy się przygotować też na coś idącego dalej.

Jak daleko? Podczas usuwania demonstrujących sprzed Sejmu pojawili się policjanci z gazem łzawiącym. Niektórzy komentatorzy mówili, że narzucają się skojarzenia z wcześniejszymi „polskimi grudniami”.

Mnie się nie narzucają. Policja twierdzi, że gazu nie użyto, tylko ktoś rzucił świece dymną. Na razie daleko nam do któregoś z polskich grudni i myślę, że tak daleko to nie pójdzie. Nie wykluczam natomiast, że już niebawem politycy będą sobie dawać po twarzy. Zmierzają ku temu nieuchronnie. Przewrócenie posła Suskiego to jest wstęp do rękoczynów. Jest wiele takich parlamentów na świecie, gdzie deputowani biją się, nie zważając na kamery. Będziemy takie zjawiska obserwować i my, i nie sądzę, żeby się od tego Polska zawaliła.

A co z legalnością tej części posiedzenia, kiedy w Sali Kolumnowej uchwalono m.in. budżet?

To błąd PiS i on będzie miał dalsze konsekwencje, bo znacznie łatwiej jest im ustąpić w sprawie dziennikarzy w Sejmie, co już właściwie następuje, a znacznie trudniej będzie rozwiązać sprawę tego głosowania nad budżetem. Byłaby to olbrzymia strata wizerunkowa dla PiS, gdyby doszło do reasumpcji tego głosowania. Dlatego myślę, że w tej sprawie będą absolutnie nieprzejednani. A opozycja oczywiście będzie do tego nieustannie wracała. I nie wykluczam, że kiedykolwiek zacznie się następne posiedzenie Sejmu, a być może rzeczywiście będzie to dopiero 11 stycznia, może się zacząć od blokady mównicy przez opozycję żądającą reasumpcji tamtego głosowania. To może oznaczać paraliż parlamentu do czasu, kiedy obie strony się dogadają w tej sprawie.

A mogą się w ogóle dogadać?

To zależy od determinacji opozycji. Teraz PiS będzie grać na jej świąteczno-sylwestrowe „rozmiękczanie”, żeby w styczniu sytuacja się już nie powtórzyła, choć - moim zdaniem - ona się może powtórzyć.

Czy ta spontaniczna społeczna akcja protestacyjna przed Sejmem w nocy z piątku na sobotę, bez wcześniejszych ustaleń, to - Pańskim zdaniem - nowa jakość w polskiej polityce?

Nie. Jest w Warszawie kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy ludzi, którzy są w stanie wyjść na ulice na każde zawołanie opozycji. Są zdeterminowani, uważając PiS za śmiertelne zagrożenie. PiS ma zresztą podobną liczbę twardych uczestników demonstracji. Problem zacznie się wtedy, gdy z tych kilku-kilkunastu tysięcy zrobi się kilkadziesiąt. To będzie znaczyło, że udało się tak rozhuśtać emocje społeczne, że mamy olbrzymi problem. Na razie, jak wspomniałem, mamy do czynienia z dwoma zdeterminowanymi mniejszościami, które stoją naprzeciwko siebie i wykrzykują różne hasła. Na szczęście w obu przypadkach to nie są mniejszości agresywne. To, że tam ktoś się kładzie na ulicy, potem wstaje, to nic takiego. Na razie jest w tym dużo histerii, ale widać, że niektórzy chcieliby ofiar. Jeszcze ich nie ma i oby tak zostało.

rozm. Dariusz Szreter

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.