Prof. Kazimierz Dadak: Niepodległość mamy mocno zagwarantowaną

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa
Kazimierz Dadak

Prof. Kazimierz Dadak: Niepodległość mamy mocno zagwarantowaną

Kazimierz Dadak

NATO jest organizacją, której naczelnym zadaniem jest zapewnienie zbiorowego bezpieczeństwa. Paradoksalnie fakt ten z jednej strony zwiększa zakres suwerenności uczestników, ale z drugiej ją także pomniejsza. Każdy członek może liczyć na pomoc pozostałych, co w przypadku zagrożenia obcym napadem jest ogromnym plusem. Ale z drugiej strony uczestnictwo w NATO, może od niego wymagać podjęcia kroków, które niekoniecznie są zgodne z jego interesem narodowym.

Przykładem tej ostatniej sytuacji był nasz udział w „stabilizacji” Afganistanu. Państwo to leży daleko poza obszarem naszych zainteresowań. Co więcej, kraj ten kojarzy się z oporem, jaki mudżahedini stawiali sowieckiemu najeźdźcy, a który to fakt na równi z naszą Solidarnością przyczynił się do rozpadu ZSRR i odzyskania przez Polskę niepodległości. Zatem trudno byłoby się doszukać w tej misji jakiegoś wielkiego naszego interesu narodowego, poza tym, że dzięki temu będziemy mogli liczyć na obronę przed potencjalnym zagrożeniem.

Udział w międzynarodowym pakcie wojskowym wymaga nieustannej wymiany informacji w przypadku sytuacji kryzysowych. Nasi sojusznicy także posiadają służby wywiadowcze i ich wiedza może uzupełnić, a być może nawet skorygować nasze własne spostrzeżenia. Ponadto posiadanie tej samej wiedzy nie musi prowadzić do tych samych wniosków, bo każdy członek może mieć inną perspektywę, swoje jednostkowe cele i może chcieć w inny sposób rozwiązać poszczególne kłopoty. Zatem uczestnictwo w NATO, jak to mówią Amerykanie, to nie jest „jednokierunkowa ulica”. Nie tylko nam przypadają korzyści, ale również musimy brać pod uwagę interesy narodowe pozostałych członków.

Suwerenność to nie jest układ zero-jedynkowy. Jest to wartość zmienna, na ogół wprost proporcjonalna do siły wojskowej, gospodarczej i finansowej danego kraju.

Uczestnictwo w NATO, tak jak poruszanie się w każdej społeczności, wymaga elastyczności i dogłębnego zrozumienia celów i interesów wszystkich pozostałych sojuszników. Postawa „wolnoć Tomku w swoim domku” prowadzi na manowce, natomiast sukces zapewnia synchronizacja postępowania z najważniejszymi graczami.

Wybuch w Przewodowie

Klinicznym wręcz przykładem komplikacji związanych z uczestnictwem w dużej organizacji było tragiczne wydarzenie, które miało miejsce 15 listopada w Przewodowie. Pierwsze doniesienia mówiły o rosyjskim ataku i w związku z tym polskie MSZ w środku nocy wezwało rosyjskiego ambasadora „na dywanik”. Jednak niebawem okazało się, że nasi sojusznicy, szczególnie USA, posiadają informacje, które wskazują na to, że w istocie rzeczy na nasz kraj spadła ukraińska rakieta przeciwlotnicza. Stąd kroki podjęte przez nasze władze, włącznie z odwołaniem się do artykułu 4 traktatu, okazały się przedwczesne. Nie omieszkała wykorzystać tego moskiewska propaganda, która oskarżyła nas o rusofobię i pochopne działanie.

Podkreślmy ponownie, uczestnictwo w NATO wymaga nieustannych konsultacji z pozostałymi członkami, szczególnie z USA. Niepisana zasada wymaga dokonania wcześniejszych ustaleń i dopiero po uzyskaniu „zielonego światła” kraje oficjalnie zwracają się o podjęcie przez NATO określonych działań. Dla osób rozumiejących niepodległość jako zdolność do postępowania zgodnego z perspektywą własnego kraju, a nie całej społeczności, jest to zapewne wielka niespodzianka, niemniej tak działają instytucje tego typu. Podjęcie jakichkolwiek kroków musi być poprzedzone przygotowaniem gruntu pod konkretną inicjatywę.

W przypadku wybuchu w Przewodowie najwyraźniej zabrakło tego typu konsultacji. Szybko okazało się, że prezydent Biden posiada inne informacje i w ostatecznym rozrachunku stało się jasne, że także rodzime analizy wskazały na odmienne źródło tragicznego ataku.

Dla dalszego pomyślnego biegu polskiej polityki zagranicznej i uczestnictwa w NATO konieczne jest pełne uświadomienie sobie, że działamy w ramach organizacji zrzeszającej kilkadziesiąt państw i trzeba brać pod uwagę interesy wszystkich członków, a nie tylko własne.

Alternatywna hipoteza

Skąd przyleciała rakieta do Przewodowa, już wiemy, niemniej rozpatrzmy odmienny scenariusz. Załóżmy, że wstępne wnioski polskich służb były słuszne i że to Moskwa była sprawcą pogwałcenia polskiej suwerenności i śmierci dwu obywateli. Ten alternatywny, fikcyjny scenariusz posiada niezwykle doniosłe implikacje, oznacza bowiem atak na członka NATO i konieczność stosownej odpowiedzi.

W tym hipotetycznym przypadku można wyróżnić dwie sytuacje. Pierwsza zakłada działanie z premedytacją - wykonując atak rakietowy, Kreml dokonuje kolejnej eskalacji i wysyła jednoznaczny sygnał, że dalsze wsparcie Zachodu dla Ukrainy nie będzie tolerowane i że następnym krokiem może być atak nuklearny. Byłoby to zagranie va banque zmuszające NATO do jawnego lub skrytego wycofania się z popierania Ukrainy albo do stanowczej, adekwatnej zbrojnej odpowiedzi.

Druga możliwa sytuacja to przypadek, w którym system naprowadzania rosyjskiej rakiety uległ uszkodzeniu i mielibyśmy do czynienia z niezamierzonym działaniem. W tym przypadku sprawa miałaby zupełnie inny wymiar, nie groziłaby III wojną światową.
Bez względu na to, który z tych powyższych scenariuszy wchodziłby w rachubę, to nie od stanowiska Polski zależałby dalszy rozwój wypadków. Wojna rosyjsko-ukraińska to jest konflikt „zastępczy” w konfrontacji amerykańsko-rosyjskiej, a nie polsko-rosyjskiej, stąd my (szczęśliwie!) stoimy z boku i nie decydujemy, w którym kierunku potoczą się sprawy. Stąd wynika konieczność uzgadniania poszczególnych kroków z Waszyngtonem, a nie branie spraw we własne ręce.

Artykuł 5 traktatu głosi, że w przypadku napaści na jednego członka pozostali podejmą „działania, jakie uzna(ją) za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego”. Zatem, gdyby w odpowiedzi na hipotetyczny rosyjski cios w silos w Przewodowie Polska niezwłocznie odpowiedziała powiedzmy analogicznym kontratakiem na obiekt na obszarze Enklawy Królewieckiej i odwołała się do pomocy NATO na mocy artykułu 5, to mogłoby się okazać, że w obliczu dalszej eskalacji pomoc mogłaby mieć formę dostaw sprzętu medycznego.

NATO nie ma obowiązku narażenia się na zagładę nuklearną tylko dlatego, że któryś uczestnik podejmuje pochopne decyzje.
Próba otrucia p. Skripala i jego córki na terenie Zjednoczonego Królestwa była przypadkiem pogwałcenia brytyjskiej suwerenności, ale z tego powodu nie zwoływano specjalnego posiedzenia NATO ani posiadająca broń atomową Wielka Brytania nie podjęła samodzielnie kroków odwetowych. Sprawnie rządzone państwa czekają dogodnej okazji do odwetu i w obecnej chwili Londyn odpowiada Putinowi pięknym za nadobne, udzielając Ukrainie ogromnej pomocy wojskowej.

Mówiąc bez ogródek, nawet gdyby śmierć dwu Polaków była wynikiem działań Kremla, to ta tragedia niekoniecznie byłaby aż tak wielka, żeby Zachód miał ochotę podejmować ryzyko atomowej zagłady. Ostateczna decyzja, w jakiej formie NATO ma odpowiedzieć na rosyjski atak, zapadłaby nad Potomakiem, a nie nad Wisłą.

Cień Jałty

W tym miejscu niejeden Czytelnik może mieć skojarzenia z czasami II wojny światowej, czyli konferencją w Jałcie. Takie analogie są zupełnie nieuzasadnione z tego powodu, że w owych czasach Amerykanie nie mieli w stosunku do Polski żadnych zobowiązań traktatowych.

Owszem, na podstawie zasad określonych w Karcie Atlantyckiej mieliśmy wszelkie podstawy oczekiwać innego rozwiązania naszych postulatów, ale dokument ten zawierał szczytne postulaty, a nie gwarancje, że Anglosasi dołożą wszelkich starań, żeby te ideały niezwłocznie wcielić w życie. Można powiedzieć, że stało się to z poślizgiem w 1989 r.

Obecnie dzięki uczestnictwu w NATO nasza sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Traktat nie daje nam carte blanche w stosunkach z Rosją, czyli że nie każde naruszenie naszej suwerenności przez Moskwę musi spotkać się z militarną odpowiedzią Sojuszu. Ale tak samo np. naruszenie amerykańskiej suwerenności przez rosyjskie czy chińskie ataki w cyberprzestrzeni nie wywołuje zbrojnej odpowiedzi.

Ale gdyby rosyjskie dywizje pancerne maszerowały w głąb naszego kraju, to nie grozi nam, że Zachód powie, że to są pątnicy zdążający do Częstochowy. W ramach NATO nasza niepodległość jest tak mocno zagwarantowana, jak była podczas największej świetności Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Tak długo jak USA są najpotężniejszym państwem Zachodu, tak długo nie do pomyślenia jest bierność tego kraju wobec napaści na Polskę. Jest nie do pomyślenia, żeby Stany Zjednoczone „sprzedały” Polskę Rosji czy innemu agresorowi, bo to automatycznie spowodowałoby rozpad całego światowego systemu bezpieczeństwa, który Amerykanie mozolnie budowali. „Sprzedaż” Polski natychmiast podważyłaby na przykład amerykańskie gwarancje dla Japonii.

Powyższe wcale nie znaczy, że w przyszłości nie czekają nas żadne wyzwania albo nie otworzą się przed nami pewne możliwości. Ambicją każdego narodu jest powiększanie znaczenia swego państwa i zakresu suwerenności. Polska jest krajem, który - biorąc pod uwagę jego obszar i potencjał demograficzny - może odgrywać dużo większą rolę.

Aby nasze możliwości nabrały realnych kształtów, konieczne jest podjęcie wielkiego wysiłku, w ramach którego stworzymy prężną i wysoce technologicznie zaawansowaną gospodarkę. Przykładu do naśladowania dostarczają takie państwa jak Korea Płd. Jej przedsiębiorstwa, włącznie z koncernami zbrojeniowymi, należą do czołowych potęg w świecie. Niedobory wyobraźni, błędy w polityce gospodarczej i brak wiary we własne siły stoją na przeszkodzie wcielenia w życie programu podobnego do tego, który pozwolił Korei z zacofanego kraju przedzierzgnąć się w technologicznego potentata.

Jest o co walczyć. Wojna rosyjsko-ukraińska w całości obnażyła słabości napastnika. Rosja jest zacofanym, przeżartym przez korupcję państwem w stanie rozkładu. W którymś momencie pojawi się pytanie, kto przejmie kontrolę nad położoną setki kilometrów od właściwej Rosji Enklawą Królewiecką. Czy Polska będzie wystarczająco silna gospodarczo, finansowo i wojskowo, żeby tego dokonać? Czy za Atlantykiem będziemy posiadać wystarczające poparcie, żeby nikt inny - może poza Litwą - nas nie ubiegł? Na razie nad Wisłą nikt nawet nie stawia takich pytań. Szkoda, bo czasu może nie być tak wiele.

Kazimierz Dadak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.