Relacja z linii frontu, czyli dziennikarz na wojnie. W Ukrainie giną też oni

Czytaj dalej
Fot. Ukrinform/East News
Dorota Kowalska

Relacja z linii frontu, czyli dziennikarz na wojnie. W Ukrainie giną też oni

Dorota Kowalska

Ochronę dziennikarzom relacjonującym przebieg działań wojennych z terenów konfliktów zbrojnych, podobnie jak cywilom, gwarantuje prawo międzynarodowe. Nie zmienia to faktu, że jedni i drudzy giną na wojnach. Także w Ukrainie życie straciło już kilku reporterów wojennych i pracowników mediów.

Brent Renaud, Pierre Zakrzewski, Ołeksandra Kuwszynowa, Dilerbek Szakirow – na Ukrainie giną kolejni dziennikarze. Pracownicy zachodnich mediów ostrzegają, że Rosjanie z coraz większą agresją atakują samochody obcokrajowców, nawet te opatrzone naklejką „Press.”

Renaud zginął w niedzielę, 13 marca w Irpieniu pod Kijowem. Pracował nad filmem dokumentalnym dla TIME Studios, siostrzanej redakcji amerykańskiego magazynu „Time.” Miał przy sobie legitymację prasową. Towarzyszący mu inny dziennikarz został ranny. W szpitalu opowiadał, że razem Renaud przechodzili przez pierwszy most w Irpinie, chcieli nagrać uciekających z miasta uchodźców. Mieli samochód, który miał ich zawieźć na drugi most, ale musieli przejść przez punkt kontrolny, tam Rosjanie zaczęli do nich strzelać. Ich kierowca zawrócił. Rozdzielili się. Widział, że Brent Renaud został postrzelony w szyję.

„Okupanci cynicznie zabijają nawet dziennikarzy w międzynarodowych mediach, którzy próbują pokazać prawdę o okrucieństwach wojsk rosyjskich na Ukrainie. 51-letni korespondent znanego na całym świecie „New York Times” został dziś zastrzelony w Irpieniu. Inny dziennikarz został ranny” – relacjonował potem na Facebooku szef policji regionu Kijowa Andriej Nebitow.

Edward Felsenthal, redaktor naczelny „Time” i Ian Orefice, prezes TIME Studios napisali w komunikacie, że Renaud był „nagradzanym filmowcem i dziennikarzem, który poruszał najtrudniejsze tematy na całym świecie”.

Felsenthal i Orefice podkreślili, że „jest sprawą najwyższej wagi, aby dziennikarze mogli bezpiecznie relacjonować informacje o inwazji i kryzysie humanitarnym na Ukrainie”.

„Oczywiście zawód dziennikarza wiąże się z ryzykiem, jednak obywatel USA Brent Renaud przypłacił życiem próbę nagłaśniania podstępności, okrucieństwa i bezwzględności agresora” - dodali.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że ochronę dziennikarzom relacjonującym przebieg działań wojennych z terenów konfliktów zbrojnych, podobnie jak cywilom, gwarantuje prawo międzynarodowe. Nie zmienia to faktu, że jedni i drudzy giną na wojnach.
Prezydent Ukrainy, Wołodymyra Zełenskiego napisał list do najbliższych zabitego przez Rosjan amerykańskiego korespondenta.
„Z głębokim smutkiem pragnę wyrazić państwu płynące z głębi serca kondolencje po stracie waszego syna i brata, Brenta Renauda” – rozpoczął prezydent Zełenski. I dalej: „Z odwagą i determinacją podróżował on do najbardziej niebezpiecznych stref wojennych, aby sfilmować bezprecedensowe okrucieństwo i zło, również to, z którym spotyka się mój naród.”

Dwa dni później w rosyjskim ostrzale artyleryjskim nieopodal Kijowa, zginął Pierre Zakrzewski, operator amerykańskiej telewizji FOX News oraz ukraińska dziennikarka Ołeksandra Kuwszynowa.

„Z wielkim smutkiem i ciężkim sercem przekazujemy wiadomość o śmierci naszego ukochanego operatora Pierre’a Zakrzewskiego” – poinformowała dyrektor generalna telewizji Fox News Suzanne Scott, przekazując kondolencje rodzinie weterana wojennego i dokumentalisty.

Już na początku marca, ukraińska Prokurator Generalna, Irina Venediktova poinformowała z kolei o śmierci dziennikarza tygodnika „Wokół Ciebie”, Dilerbeka Szakirowa. Mężczyzna został zastrzelony bronią automatyczną wycelowaną z samochodu.

Ranni zostali także dwaj Duńczycy - reporter i fotograf - związani z tabloidem „Ekstra Bladet”. Stefan Weichert i Emil Filtenborg Mikkelsen zostali postrzeleni w okolicy miasta Ochtyrka, w obwodzie sumskim, na północy Ukrainy. Mężczyźni trafili do szpitala w Połtawie.

– Przede wszystkim oczywiście odczuwamy ogromną ulgę, że Emil i Stefan są bezpieczni, ale niestety zostali postrzeleni i obaj są ranni. Są w szpitalu, a my ciężko pracujemy, aby zapewnić im bezpieczeństwo, a następnie ewakuować -cytuje wypowiedź Knuda Brixa, redaktora naczelnego „Ekstra Bladet”, serwis Press.

Sami poszkodowani zapewnili w mediach społecznościowych, że czują się dobrze, mimo poniesionych obrażeń. „Kiepski dzień w pracy. Nie martwcie się, jest z nami dobrze. (...) Zostałem postrzelony trzy razy, po razie w każdą nogę i jeden raz w plecy. Stefan też raz dostał, radzi sobie z tym jak mistrz. Mazda nie przetrwała” – napisał w relacji na Instagramie fotograf Emil Filtenborg Mikkelsen.

Duńscy dziennikarze mieszkali w Ukrainie od 2020 roku, skąd relacjonowali wydarzenia z Europy Środkowo-Wschodniej dla takich mediów jak Euronews, Deutsche Welle czy wspomniany już duński „Ekstra Bladet”.

Dziennikarze giną na wszystkich wojnach, na których przychodzi im pracować. Czas tego nie zmienił. Jak podają niektóre organizacje dziennikarskie, ilość dziennikarzy, zabitych podczas wojny w Iraku, jest bliska liczbie reporterów, którzy ponieśli śmierć podczas II wojny światowej. Właśnie w Iraku zginął Waldemar Milewicz, jeden z najbardziej znanych polskich korespondentów wojennych. Milewicz przez długie lata relacjonował wydarzenia z terenów konfliktów zbrojnych. Był w Czeczenii, Kosowa, nadawał swoje korespondencje z Abchazji, Rwandy, Kambodży, Somalii, Etiopii, Rumunii, Turcji, czy Hiszpanii, w 2003 relacjonował II wojnę w Zatoce Perskiej.

7 maja 2004, samochód polskiej ekipy dziennikarzy z nalepką „Press” jadący z Bagdadu do Karbali i Nadżafu został ostrzelany z broni maszynowej. Razem z Waldemarem Milewiczem zginął algierski montażysta z polskim obywatelstwem Mounir Bouamrane, a operator kamery Jerzy Ernst został ranny. O zabójstwo oskarżono Salaha Chabbasa, byłego członka partii Baas, który po upadku reżimu Saddama Husajna stworzył kilkuosobową grupę terrorystyczną związaną z al-Kaidą.

Według szacunków Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy (IFJ) tylko w 2021 roku w trakcie wykonywania pracy, także pracy korespondenta wojennego, zginęło ponad 45 dziennikarzy i pracowników mediów, najwięcej w Afganistanie.

O tym, jak ciężkie i obciążające psychicznie to zajęcie mówią ci, którym udało się z wojny wrócić. Wojciech Bojanowski wraz z ekipą TVN24 pojechał do Ukrainy na początku inwazji Rosji na ten kraju, kilka dni temu napisał na Instagramie, że wraca do Polski. Opublikował też poruszający post.

„Po trzech tygodniach wracamy do Polski, do domów, na które nie spadają bomby i rakiety, gdzie nie słychać wybuchów i strzałów, gdzie nasze rodziny, za którymi bardzo tęsknimy, nie siedzą co noc w strachu w zimnych piwnicach. Gdzie też wszyscy boimy się, co przyniesie kolejny dzień, ale jednak nie aż tak jak oni. Ponad 40 milionów nieprzeciętnie dzielnych i odważnych ludzi broniących się przed brutalną i nieludzką napaścią. Czuję bezsilność, żal i złość. Wielki szacunek i współczucie. Obiecuję, że was nie zostawimy” - napisał.

Jacek Czarnecki, dziennikarz Radia ZET na wojny jeździł przez długie lata. W książce „Korespondenci.pl. Wstrząsające historie polskich korespondentów wojennych” mnie i Wojciechowi Rogacinowi opowiadał o tym, jak radzi sobie z tym, co na nich widział.
„Ruszało mnie: ruszało mnie w Kosowie, w Ruandzie, ruszało mnie w różnych miejscach. Nie wiem, jak odreagowywałem. Nie miałem jakiegoś sposobu na odreagowywanie. Kiedyś widziałem odkrywanie masowego grobu w Zairze. Byłem tego świadkiem. Przyjechałem tam z ludźmi odkopać ten grób i spalić te trupy. Rzygałem dwie godziny, a potem wsiadłem w samochód i pojechałem. Do dzisiaj mam stamtąd tylko czarno-białe wideo w głowie. Nie pamiętam żadnego dźwięku, tylko obrazki i zapach. Nic więcej. Nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, chociaż aparat wisiał mi, o tutaj, na pasku. Nie byłem w stanie zrobić zdjęcia, nie byłem w stanie nic nagrać. Nic. Realnie mnie tam nie było, realnie to był koszmarny sen.” – wspominał.

Podobne historie mieli w swoich głowach nieżyjący już Wiktor Bater, Radosław Kietliński, Piotr Górecki, czy Maria Wiernikowska. Na Krzysztofie Millerze, także nieżyjącym już fotografie „Gazety Wyborczej”, najbardziej traumatyczny był obraz dzieci umierających z głodu w Kongu.

„To jest taka historia, która bardzo, bardzo długo mi się śniła. Tam kilkaset osób dziennie umiera z głodu. Nie dowieziesz im żadnej pomocy, od tego są organizacje humanitarne. Nie wiesz, jaką pomoc miałbyś dowieźć, i nie wiesz, skąd ją wziąć. Jedną rzecz, jaką możesz zrobić, to najbardziej okrutna fotografia. Taka wywalająca trzewia i zmuszająca cię do wyplucia hamburgera, którego konsumujesz, oglądając to zdjęcie. Bo te dzieci i dorośli po prostu zdychali tam z głosu i nikt nie potrafił im pomóc” – opowiadał nam.

Te obrazy zostają w człowieku. Podobnie, jak świadomość, ze za wszystkimi konfliktami zbrojnymi stoją ludzie, wielka polityka i globalne interesy największych światowych mocarstw.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.