Są ofiarami ludzi. Turystów, którzy chcą wrócić z wakacji i chwalić się zdjęciem z małpką, czy lwem

Czytaj dalej
Fot. Archiwum Prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej
Aleksandra Suława

Są ofiarami ludzi. Turystów, którzy chcą wrócić z wakacji i chwalić się zdjęciem z małpką, czy lwem

Aleksandra Suława

Selfie z tygrysem, przejażdżka na słoniu, kąpiel z delfinem zostawiają ślad. Wolontariuszka i podróżniczka Małgorzata Zdziechowska wie, jaką cenę płacą zwierzęta za nasze przyjemności.

Jakie to uczucie tulić lamparta?
Wspaniałe, mają milutkie futerko. Ale przytulenie się do geparda czy pumy też jest cudowne - mruczą z zadowolenia.

A wilka?
To jakby bawić się z dużym psiakiem. W ośrodku Cheetah Experience w RPA poznałam dwie kanadyjskie wilczyce - zanim tam trafiły, policja próbowała wyszkolić je na superpsy wykrywające narkotyki. Już pierwszego dnia podeszła do mnie jedna z nich, Nikita, i zaczęła obwąchiwać. Niedługo później i ona, i jej współtowarzyszka lizały mnie i pozwalały się głaskać.

Myślały, że kim jesteś? Członkinią stada?
Wilki pewnie tak, ale wiele zwierząt, zwłaszcza młodych sierot, traktuje mnie jak mamę zastępczą. Osierocone wyjce, którymi zajmowałam się w Wildtracks w Belize, wskakiwały mi na ramiona, kiedy tylko działo się coś niepokojącego. Wiadomo - u mamy najbezpieczniej.

Słodko, ale te zwierzaki trafiły do ośrodków z konkretnego powodu. Trudna przeszłość zostawia ślady?
Czasem widoczne gołym okiem. W jednym z ośrodków opiekowaliśmy się wyjcem pozbawionym dwóch palców. Kiedy kłusownicy zabili jego mamę, mały trzymał się jej ciała tak kurczowo, że wyrwali mu palce, żeby ich rozdzielić. Bywają zwierzęta łyse, bez części zębów, niewidome, z amputowanymi łapami, takie, które mają za sobą lata spędzone w za małych klatkach, dokarmianie chipsami i napojami gazowanymi albo zmuszanie do aktywności całkowicie sprzecznych z ich naturą. Oczywiście, że taka przeszłość zostawia ślady nie tylko na ciele, ale i na psychice. Wiele z nich ma nerwicę, depresję, część jest nieufna albo agresywna. W jednym z ośrodków mieszka małpa, która przez pół życia pracowała w barze, jako atrakcja dla klientów. Właściciel dawał jej do picia alkohol, zmuszał do palenia papierosów. Później, będąc już w ośrodku, atakowała tylko jeden typ ludzi - tych, którzy wyglądem przypominali jej oprawcę.

Zawsze winny jest człowiek?
Jeśli nie zawsze, to prawie zawsze. Szybka wyliczanka: nosorożcom obcina się rogi, słoniom ciosy, małpy zabija, żeby ich małe zamienić w domowych pupili, leniwce zostają porażone prądem, bo wspinają się na słupy wysokiego napięcia, kangury są potrącane przez samochody, zwierzęta giną, spadając z drzew na beton, tygrysy, słonie, delfiny są traktowane jak atrakcje turystyczne… To długa lista.

Kto z tej listy trafia do ośrodków?
Zwierzęta, którym uda się przeżyć i mieć sporo szczęścia. Historie dzikich są różnorodne, ale losy tych, które były domowymi pupilami, zwykle wyglądają podobnie. Najpierw handlarze łapią młodego zwierzaka, przy okazji zabijając dwadzieścia innych.

Dlaczego?
Najłatwiej jest sprzedać małe zwierzątko, ale żeby je złapać, trzeba najpierw zastrzelić jego matkę. Młode kurczowo trzymają się swoich mam, mogą więc zginąć od kuli albo spadając razem z nią na ziemię. Jeśli łowy nie udadzą się za pierwszym razem, handlarze próbują na kolejnej rodzinie, potem kolejnej i tak do skutku. Później osierocony maluch jest przewożony na nielegalny targ. Kiedyś do boliwijskiego ośrodka w La Senda Verde przywieziono wyjca. Uciekł z targu, wszedł na drzewo i krzyczał tak, że aż usłyszała go policja.

Jeśli zwierzę trafi już do prywatnego domu, bardzo trudno je wydostać, choć i takie przypadki się zdarzają. W La Senda Verde mieliśmy niedźwiedzia okularowego, który przez kilka miesięcy żył przywiązany za szyję do kamienia na podwórku. Wreszcie sąsiedzi zawiadomili policję. Czasem też właściciele sami przywożą zwierzęta do ośrodków: małe słodkie małpki, miodożery, nibylisy pampasowe, hieny rosną, stają się agresywne i ludzie nie potrafią sobie z nimi poradzić.

Policja jest. A są też kary?
To skomplikowane. Ludzie przyłapani na transporcie czy posiadaniu dzikich zwierząt zwykle tłumaczą, że znaleźli je w lesie i zabrali, bo chcieli pomóc. Trudno coś udowodnić. Np. pewien mężczyzna, którego policja przyłapała na nielegalnym targu z niedźwiadkiem okularowym, wykręcał się, opowiadając, że matka zgubiła tego malucha. Nigdy nie słyszałam o niedźwiedzicach gubiących swoje młode.

Można stwierdzić, w których regionach świata jest najgorzej?
Wszędzie jest źle, ale w każdym miejscu w trochę inny sposób. W Afryce problemem jest kłusownictwo, w Azji niedźwiedzie farmy i atrakcje w rodzaju jazdy na słoniach czy przytulania tygrysa, w Europie delfinaria, W Ameryce Południowej trzymanie dzikich zwierząt w domach. A do tego zmiany klimatyczne, kurczenie się naturalnych siedlisk...

A ośrodki zawsze są w porządku? Wśród organizacji zajmujących się pomocą ludziom nadużyć nie brakuje
Ja najczęściej jeżdżę na wolontariaty do niewielkich placówek, zakładanych przez pasjonatów, takich jak np. właściciele ośrodka Criadouro Onca Pintada w Brazylii. Ta para początkowo planowała tylko zalesić kawałek terenu, żeby dać dom wolno żyjącym mazamom. Jednak pewnego dnia poproszono ich o pomoc 10-letniemu jaguarowi, który całe życie spędził w maleńkiej betonowej klatce. W tej chwili w ich ośrodku żyje ponad dwa tysiące zwierzaków. Niestety, tak jak w przypadku pomocy humanitarnej na drugim biegunie znajdują się placówki, których priorytetem jest przynoszenie zysku, a nie pomoc.

Da się odróżnić jedne od drugich?
Zwieść dają się największe gwiazdy, medialne autorytety od pomagania i ochrony środowiska. Na Kostaryce funkcjonuje ośrodek dla leniwców, bardzo popularny w mediach. Tymczasem to miejsce, w którym zwierzęta trzymane są w koszmarnych warunkach i niemal nigdy nie wypuszcza się ich na wolność. Ja sama parę lat temu planowałam podróż do cieszącego się świetną opinią ośrodka „ratującego” dzikie koty. Kilka tygodni przed moim wyjazdem okazało się, że mieszkające tam lwy były odsprzedawane firmie organizującej tzw. canned hunting. One co prawda nie miały być celem polowań, ale ich dzieci już tak. Odwołałam wyjazd. Niektórzy wolontariusze też miewają co nieco na sumieniu.

Zgaduję: chcą się pobawić i „przeżyć prawdziwą przygodę”.
Dokładnie. Ta forma aktywności stała się tak popularna, że zyskała nawet własną nazwę: wolonturyzm - turystyka wolontariatu. I niestety poza osobami kochającymi zwierzęta przyjeżdżają także turyści, którzy chcą miło spędzić czas, zrobić fotkę na Instagram z małpką, a wieczorem skoczyć na piwko. Tymczasem to jest ciężka robota: po kilkanaście godzin dziennie: sprzątanie klatek, ciachanie warzyw, karmienie, coś pomiędzy byciem matką a pracą na roli. I to wszystko za własne, niemałe pieniądze: miesięczny wyjazd kosztuje ok. 10 tys. złotych.

Jaki jest finał tych historii? Ilu z twoich podopiecznych wraca na wolność?
Zależy od gatunku - małpy, torbacze, wszystkich roślinożerców, stosunkowo łatwo jest wypuścić. Gorzej z drapieżnikami - je trzeba nauczyć polować. Ośrodki stosują różne metody, na Kostaryce codziennie zabieraliśmy małpy do lasu i to one same decydowały, kiedy wrócić na wolność.

Jednak nie wszystkie zwierzęta można wypuścić. Te, które były domowymi pupilami, na wolność pewnie już nie wrócą, bo jak? Z powyrywanymi zębami, połamanymi skrzydłami, dziurami w skorupach...

Nie masz czasem poczucia, że to, co robisz, to kropla w morzu?
To jest kropla w morzu, tym bardziej że potrzebujących zwierząt z roku na rok jest coraz więcej. Ale zamiast nad tym ubolewać, skupiam się na konkretnych przypadkach. Każdy zwierzak, któremu pomogłam, to jedno uratowane życie. Zresztą, gdyby takich ludzi jak ja było więcej, to mielibyśmy nie kroplę, ale szklankę, nie szklankę, lecz dzbanek, nie dzbanek, tylko całe morze.

Prawdopodobna wizja?
Niestety niezbyt. Ludzkość rozwija się w złym kierunku. Mimo mody na „eko” nie dążymy do życia w zgodzie z naturą, ale do tego, żeby traktować zwierzęta jak maskotki. W Emiratach szczytem lansu jest wożenie geparda na przednim siedzeniu samochodu, w Stanach psy ubiera się w stroje i biżuterię od projektantów, w Europie coraz więcej ludzi chce trzymać małpki czy dzikie koty w domach. Owszem, cudownie było tulić geparda, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby kupić sobie takiego kota i trzymać na działce. To szaleństwo i męczarnia dla zwierzęcia.

Aleksandra Suława

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.