Telefoniczny striptiz słuchowy. Kabina, czyli życie bez komórek

Czytaj dalej
Fot. archiwum Trybuny Robotniczej
Tomasz Szymczyk

Telefoniczny striptiz słuchowy. Kabina, czyli życie bez komórek

Tomasz Szymczyk

Podobno 92 procent Polaków korzysta z telefonów komórkowych. Zdecydowana większość z nich nie wyobraża sobie bez nich życia, katując chociażby współpasażerów z autobusu historiami ze swojego życia. Ale jeszcze trzydzieści lat temu żyliśmy bez komórek. Ba, nawet stacjonarny telefon z wykręcanym numerem był sporym rarytasem...

Wkrótce czeka mnie rozwód. Z mężem porozumieliśmy się co do podziału wspólnego majątku. Punktem zapalnym jest telefon, który figuruje na nazwisko męża. (...) Czy nie mam do niego żadnych praw? Sprawa jest dla mnie istotna” - list o takiej treści W.O. napisała do naszej redakcji w drugiej połowie lat 80.

Problem Czytelniczki pokazuje, jak ważną sprawą dla przeciętnego obywatela było wówczas posiadanie dobra upragnionego, czyli telefonu. Pod koniec lat 70. w województwach bielskim, katowickim i częstochowskim łącznie było 144 tysiące abonentów telefonicznych. W Katowicach na sto osób przypadało 20,34 aparatu. W „terenie” taki wskaźnik wyglądał dużo gorzej. Na luksus posiadania telefonu mógł liczyć mało kto, korzystano raczej z budek telefonicznych czy aparatów na pocztach i w zakładach pracy. Jeśli już działały, często trzeba było się do nich drzeć (niektórym zostało to do dzisiaj), żeby osoba po drugiej stronie linii coś usłyszała.

„Wrocław!? Komenda!? Halo?!” - podnosi coraz bardziej głos milicjant w „Nie ma mocnych”, gdy chce połączyć się z komendą wojewódzką, by ściągnąć na wieś oszukaną przez uwodziciela kobietę.

Albo ten dowcip z tamtych czasów. Mężczyzna krzyczy coś do słuchawki telefonicznej. Do pokoju wchodzi wtedy cudzoziemiec i pyta innego człowieka, dlaczego tamten tak podnosi głos. W odpowiedzi słyszy, że rozmawia ze Świeckiem. - A przez telefon nie może? - dziwi się obcokrajowiec.

Plagą były też dewastacje telefonów.

„Proszę pana! Ona nieczynna ta budka. Kartka była, ale jakiś obuz zdjął” - pamiętacie ten fragment z „Misia”, gdy bohater grany przez Bronisława Pawlika ma udawać, że dzwoni z Londynu?

Gdy aparat był zepsuty, pojawiał się dodatkowy problem, który znamy z lat 80. - brak części zamiennych. Tak było m.in. w Bytomiu-Szombierkach. Rejonowy Urząd Telekomunikacyjny w Bytomiu kilka razy montował tam budki, ale były niszczone. „W końcu przestaliśmy usuwać uszkodzenia z powodu braku części zamiennych” - pisaliśmy w DZ.

W temacie zgłoszonym przez Czytelniczkę - jak się okazało - wypowiadał się sam Sąd Najwyższy. Orzekł, że „prawo związane z abonamentem telefonicznym nabyte w czasie trwania wspólności majątkowej stanowi dorobek w rozumieniu art. 32 par. 1 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego i może być przedmiotem podziału majątku wspólnego”.

Inny Czytelnik w tej samej rubryce pytał o możliwość zachowania połączenia, ponieważ kamienicę, w której mieszkał, przeznaczono do wyburzenia.

„Czy mogę starać się o przeniesienie i na czyj koszt?” - pytał S.K.

Ówczesna Dyrekcja Okręgu Poczty i Telekomunikacji w Katowicach odpowiadała, że oczywiście należy złożyć podanie, które ułożą na początku kolejki oczekujących. Łaskawość, na szczęście, nie przewidywała pobierania abonamentu pomiędzy odłączeniem od sieci starego i podłączeniem nowego aparatu. W pytaniach od Czytelników było też wówczas sporo zwykłej prozy życia. H.M. z Jastrzębia-Zdroju żaliła się na odmowę przyznania telefonu. Schorowana kobieta pisała, że porusza się na wózku inwalidzkim, a mimo to odmówiono jej połączenia z siecią.

Dla większości obywateli jedyną formą dostępu do telefonu były budki telefoniczne lub poczty, ale tam jakość korzystania z połączenia była znikoma. Zero intymności i kolejka oczekujących za plecami.

„Jestem mieszkanką Dąbrowy Górniczej i wstyd mi, że takie duże miasto ma taki lokal pocztowy. Chodzi mi szczególnie o dział rozmów międzymiastowych. Pomieszczenie około 4x4 m posiada dwie kabiny, a jedna z nich automat. Proszę sobie wyobrazić czekanie na połączenie w tym lokalu. (...) Wprawdzie poczta stara się nam uatrakcyjnić czas oczekiwania w ciasnym i dusznym pomieszczeniu przez nieszczelne kabiny, z których słychać każde słowo. Nie każdy lubi taki striptease słuchowy” - pisała E.B. z Dąbrowy Górniczej, która narzekała też na pracę pań łączących rozmowy. „29 XI 68 r. pani z międzymiastowej w Sosnowcu, chcąc się zemścić za częste reklamacje z naszej centrali w ogóle nie łączyła. Zapewne obraziła się”.

Nie lepiej było na poczcie w Mikołowie. „Telefon przenieśli do okienka, gdzie wydaje się znaczki i przyjmuje paczki. Ustawia się jedna kolejka za sprawami wyżej wymienianymi, druga natomiast pod kątem 90 stopni do okienka wpłat i wypłat, a w środek wpychają się ludzie ustawieni w kolejce do telefonu. Jak się petent dociśnie do telefonu, który jest na bardzo krótkim przewodzie za szybą z wąską szczeliną dla wsunięcia ręki, aby wykręcić numer, jest się z dwóch stron silnie ściśniętym przez ludzi z dwóch kolejek. Upał, panujący stale zaduch, telefon wiecznie bez sygnału, tłok, rozmowy - to wszystko może wprowadzić w stan najwyższego zdenerwowania”.

Zgadzamy się oczywiście z J.B. z Mikołowa. Nadmieniamy jednak, że ów i tak miał szczęście, że dostęp do telefonu na poczcie posiadał. Na problemy w tym temacie skarżyli się nam mieszkańcy Brzozowic-Kamienia, wówczas samodzielnego miasta, a dziś dzielnicy Piekar Śląskich.

„Na 15 tysięcy mieszkańców w Brzozowicach-Kamieniu jest tylko jeden telefon do użytku ogólnego i to mało kiedy czynny. Znajduje się w urzędzie pocztowym, który jest czynny do godziny 17. Co po tym czasie ma zrobić człowiek, którego spotkało nieszczęście i musi wezwać pogotowie ratunkowe lub MO? - pytał w 1968 roku Mieszkaniec. Odpowiedź DOPiT w Katowicach: „Ze względu na całkowitą zajętość automatycznej centrali telefonicznej, jak również na brak wolnych par kablowych realizacja słusznego postulatu mieszkańców może nastąpić w latach 1971-1973”. Biorąc pod uwagę ówczesny czas oczekiwania na telefon, i tak niewiele. Bo co miał powiedzieć W.N. z Bytomia-Łagiewnik, który stosowne podanie złożył w 1967 roku, a jeszcze w latach osiemdziesiątych żalił się na naszych łamach, że telefonu nadal nie ma.

„Kiedyś może posiadanie prywatnego telefonu było prawdziwym luksusem. W obecnych czasach jest chyba taką samą ważną potrzebą życiową jak radio, telewizor czy automatyczna pralka. Przecież rozmach ludzkich kontaktów niewspółmiernie się zwiększył do lat ubiegłych. Jak skracać trafnie czas gonitwy za potrzebami dnia codziennego?” - pytał Czytelnik.
Nasza gazeta co krok informowała wówczas o rozwoju połączeń telefonicznych. A to o otwarciu automatycznych połączeń między Katowicami a Krakowem, a to o tym, że każda miejscowość będąca siedzibą władz terenowych w województwach bielskim, częstochowskim i katowickim ma połączenie telefoniczne i teleksowe ze stolicą województwa, a nawet o otwarciu specjalnej bezpośredniej linii łączącej Departament Stanu w Waszyngtonie z amerykańską ambasadą w Moskwie i radziecki MSZ z ich przedstawicielstwem za oceanem. Na informację o tym, że rozmowa telefoniczna problemem już nie jest, trzeba było jeszcze długo czekać.

Tomasz Szymczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.