Anita Czupryn

"Ucho prezesa", czyli gest krokodyla i adrianizacja

"Ucho prezesa", czyli gest krokodyla i adrianizacja
Anita Czupryn

Stał się politycznym fenomenem na skalę ogólnopolską, a niektóre zwroty weszły już do potocznego języka. Jedni wróżą, że zatopi PiS w wyborach, inni, że ociepla wizerunek partii i prezesa. Ile jest prawdy w „Uchu Prezesa”?

Politycy pilnie oglądają kabaretowy serial „Ucho prezesa”, bo, jak mówi Paweł Kowal znalezienie się w nim, w politycznych kręgach uważane jest za element budowy statusu politycznego. - Wiem, że są politycy, którzy bardzo zabiegali o to, żeby Robert Górski ich postaci też umieścił w „Uchu prezesa” - śmieje się Paweł Kowal.

Swoją drogą Robert Górski, znany wcześniej jako lider i autor tekstów Kabaretu Moralnego Niepokoju, a dziś przede wszystkim jako twórca internetowego serialu komediowo-politycznego nie spodziewał się chyba aż tak szalonej popularności swojego dzieła, ani tego, że tak silnie zaistnieje w politycznej debacie.

- Póki się tym bawimy, to jest fajnie, póki ludzie to oglądają, to jest fajnie. Taki jest nasz cel, żeby rozbawić ludzi - mówił jakiś czas temu Robert Górski. Wystarczyło kilka miesięcy (przypomnijmy, że „Ucho prezesa” po raz pierwszy wyemitowano na You Tube 9 stycznia 2017 roku), aby o polskim „House of Cards” rozmawiano w tramwaju i przy okazji rodzinnych spotkań, dzieci w szkołach i studenci używali fraz żywcem wyjętych z serialu, tworzyły się nowe zjawiska socjologiczne, rodziły polityczne anegdoty i z wielkim przyspieszeniem umacniały nowe stereotypy.

W gruncie rzeczy mechanizm zastosowany w serialu przedstawiającym prezesa partii rządzącej i jego otoczenie we współczesnej Polsce jest znany - to tradycyjna metoda propagandowa ocieplania wizerunku - car jest dobry, jego doradcy są źli. Tu mamy dobrego prezesa, ludzkiego pana w gronie ludzi nieciekawych i śmiesznych. Zdaniem Michała Kamińskiego genialność „Ucha prezesa” polega na tym, że łączy on zarówno zwolenników PiS, jak i jego zagorzałych przeciwników. - Wbrew temu, co mówią niektórzy, sympatyków PiS serial śmieszy. Jarosław Kaczyński nie jest papieżem, ale też nawet wśród zwolenników rządzącej partii ludzie nie wszystkich jej członków lubią. Widzą, że ludzie wokół prezesa wcale nie są tacy mądrzy, a są pełni śmieszności, ale ta wiedza nie jest obrazoburcza. Bo najważniejsze jest to, że prezes wychodzi jako ktoś, kto jest demiurgiem. Co jest akurat prawdą, bo Jarosław Kaczyński swoje otoczenie przerasta. A z drugiej strony ci, co PiS-u nienawidzą, leją ze śmiechu, bo mają świadomość, że to, co oglądają, odpowiada ich niechęci do PiS-u i prezesa. Jest to więc projekt wielofunkcyjny, łączy jednych i drugich - mówi Kamiński. Wspomina, że on sam z Jarosławem Kaczyńskim rozmawiał ostatnio w 2007 roku, czyli 10 lat temu. - Gdyby „Ucho prezesa” było pisane wtedy, to pewnie bym w nim występował, bo byłem jednym z tych, którzy w gabinecie prezesa bywali najczęściej. Nawet gdybym chciał o tym zapomnieć, to się nie da - wspomina z nutką uszczypliwości.

Choć, co prawda poseł Kamiński obejrzał tylko dwa odcinki serialu i to tylko dlatego, że wszyscy o nim mówią, a on z racji zawodu musi wiedzieć, czym żyje Polska, to generalnie zgadza się z tym, że ten serial (mimo wszystko - podkreśla) ociepla wizerunek prezesa PiS. Po drugie - uważa - że ów schemat „dobry car, źli bojarzy” jest akurat prawdziwy. Tak, jak prawdziwe jest to, że to prezes jest w PiS centrum świata. - To jest jarosławocentryczny układ: jego fobie stają się fobiami otoczenia, jego sympatie stają się sympatiami otoczenia. Ci ludzie żyją nim i z niego. A ci, co nie potrafią z nim żyć, prędzej czy później odpadają. Jego otoczenie składa się więc z ludzi, którzy są pod każdym względem od niego zależni: od życia zawodowego, materialnego po intelektualne. Ale na tym ta prawda się kończy. Serialowy prezes dużo bardziej się fraternizuje. Prezes w rzeczywistości trzyma dużo większy dystans, nawet wobec najbliższych ludzi - mówi Michał Kamiński.

Dla Elżbiety Jakubiak, podobnie jak Michał Kamiński, związanej kiedyś z PiS, na tym właśnie polega kabaret, że wokół prawdziwych cech istniejących postaci buduje się karykatury, przerysowanie. W związku z tym, że wszyscy od lat są przekonani, że Jarosław zarządza całą sceną polityczną, a już na pewno swoją partią, to w serialu wykorzystano to przekonanie, stąd schodzą się u niego politycy i mu hołdują.

- Prawdziwym jest fakt, że prezes ma kota, ale już nieprawdziwym, że każdy przychodzi do prezesa z prezentem dla kota. Niemniej jednak śmieszne jest właśnie to i w taki sposób budowane są tu relacje z gośćmi prezesa, że stały się zabawne - mówi Elżbieta Jakubiak. Jej zdaniem, ludzie wyobrażają sobie „Wielkiego Jarosława” - zarówno ci, którzy go lubią, jak i ci, którzy za nim nie przepadają, jako kogoś, kto siedzi na Nowogrodzkiej i nic, tylko przyjmuje interesantów. A ci uwijają się wokół niego, ujawniając coraz gorsze cechy charakteru. - To pewnie powszechna opinia budowana o Jarosławie Kaczyńskim i na tej podstawie buduje się jakąś mniej czy bardziej komiczną osobę. Serialowy prezes nie jest w czystej postaci Jarosławem Kaczyńskim, ale jest kimś, kto się posługuje jego prawdziwymi cechami, które są nadmiernie przerysowane - mówi była posłanka.

Kolejna sprawa to ubiór prezesa. Elżbieta Jakubiak wylicza: - Wiemy, że Jarosław nie przywiązuje specjalnej wagi do stroju, więc przerysowano jego marynarki opylając je kocią sierścią, czy buty, które obciera rękawem. To wszystko zarazem jest prawdą jak i nieprawdą. W każdym środowisku, w każdym miejscu można opisać podobnie świat, czy to w świecie biznesu, czy w redakcji, czy też w samym kabarecie: pan Górski opisany przez swoich kolegów wypadłby równie zabawnie, jeśli uchwyciliby jego główną cechę i wokół niej zbudowali śmieszne sceny, dodając tło w postaci osób.

Ale dla niej samej pierwsze odcinki były zaskakujące, a to dlatego, że swego czasu doświadczyła sceny jak z „Ucha prezesa”. - Pamiętam, jak zaczęłam budować Stadion Narodowy i powiedziałam Jarosławowi, jak to w mieście gadają, że teraz to dopiero będę bogata, bo jak stadion kosztuje miliard, to 10 procent od tego wynosi sto milionów. A wtedy Jarosław Kaczyński odegrał przede mną scenę, jak z „Ucha prezesa”, mówiąc: „Chodź no tu, Jakubiak, gdzie jest te sto milionów?” I odegrał to znakomicie, zabawnie, śmiesznie, wykorzystując właśnie wszystkie te stereotypy, jak to prezes wzywa ministra, kiwając palcem: „Siadaj tu, Jakubiak i mów, gdzie masz te sto milionów”. Tak właśnie można by to sobie wyobrazić, że Jakubiak niesie w torbie sto milionów Jarosławowi Kaczyńskiemu. To nas wtedy rozbawiło, bo mieliśmy świadomość, że ludzie wyobrażając sobie, jak jakieś zdarzenie mogłoby wyglądać, budują sobie takie wizje świata - opowiada.

Elżbieta Jakubiak przyznaje, że w związku z takimi stereotypowymi wyobrażeniami, Jarosław Kaczyński miał wizerunek człowieka bezwzględnego, małostkowego, urywającego wszystkim głowy. - Kabaret zwrócił uwagę na tę władczą cechę Jarosława, ale w sumie można też powiedzieć, że pokazał Jarosława jako człowieka, który kpi z naszych przywar, bo to w końcu on całym sobą, mimiką, sposobem zachowania wyraźnie to pokazuje. Kpi z lizusostwa i nadskakiwania. Pomyślałam, że jeśli politycy zobaczą Jarosława, który traktuje z lekką pogardą to nadskakiwanie i chęć odgadywania jego myśli, te wszystkie przynoszone mu landrynki, pierogi czy inne prezenty, z myślą, że mu się przypodobają, to dojdą do wniosku, że nie warto tego robić. Warto pozostać sobą. Nie występują jednak w „Uchu prezesa” postaci, o których trudno by było w rzeczywistości powiedzieć, że prezesowi nadskakują. Morał z tego ma być taki, że sam bohater wykpiwa te cechy w każdej z tych postaci, które nie uważa za pozytywne.

Wśród licznych osób otaczających serialowego prezesa, są takie, które mimo krzywego zwierciadła budzą sympatię i takie, które od początku zdają się być niemiłe. Z pewnością prawdą jest, że pierwowzór serialowego Mariusza to polityk, który jest blisko rzeczywistego prezesa PiS, choć dziś ma własny urząd - jest ministrem spraw wewnętrznych i administracji. Mariusz serialowy jako zausznik serialowego prezesa jest zabawny, ma - podobnie jak jego pierwowzór dystans do świata i budzi sympatię. W świecie polityków krąży dziś anegdota o tym, że prawdziwy Mariusz, czyli minister Błaszczak ma w „Uchu prezesa” swój ulubiony odcinek - z krokodylem. Podobno na konferencji podsumowującej działalność swojego ministerstwa, na której wystąpił razem z Antonim Macierewiczem, w momencie, kiedy Macierewicz zabrał głos, Mariusz Błaszczak pokazał w stronę dziennikarzy znany z serialu, a przez to słynny już, gest krokodyla, palcami pokazując zamknięcie i otwarcie paszczy.

Politycy znający rzeczywistość z ul. Nowogrodzkiej twierdzą za to, że kabaretowa pani Basia w żaden sposób nie przypomina swojego pierwowzoru, Barbary Skrzypek, okrzykniętej przez tabloidy pierwszą damą Jarosława Kaczyńskiego, a w rzeczywistości szefową sekretariatu PiS. - W rzeczywistości jest dystyngowana, niesłychanie delikatna i taktowna oraz niezwykle powściągliwa. To najbardziej powściągliwa osoba, jaką znam, no i jest zdolna zarządzać tak ogromnym biurem. Akurat w jej przypadku nie odnajduję chyba żadnej cechy wspólnej z serialową panią Basią, poza faktem, że istnieje - mówi Elżbieta Jakubiak. Zdaniem Michała Kamińskiego, jest prawdziwa o tyle, że ma pozycję absolutnie unikalną. - Jest jedyną osobą, która może naruszać intymną granicę prezesa. Oczywiście robi to bardzo kulturalnie, jest bardzo dobrze wychowana, ale ma ewidentnie najlepszy kontakt z prezesem w ludzkim tego słowa znaczeniu. Nie przypominam sobie, aby Jarosław Kaczyński kiedykolwiek się na nią zdenerwował. On się w ogóle mało denerwuje, zupełnie inaczej niż Lech, który się wkurzał, rzucał mięsem. Jarek taki nie jest. Potrafi pokazać niechęć, ale prawie nigdy nie polega to na jakimś wybuchu - opowiada Michał Kamiński.

O ile Jarosław Kaczyński, co ujawnił zresztą Adam Bielan, obejrzał pierwsze odcinki „Ucha prezesa” i nie wniósł zastrzeżeń do przedstawianych postaci (zwracając jedynie uwagę, że w serialu błędnie pokazano, że jego kot pije mleko, podczas gdy dorosłe koty mleka nie piją), to nadal nie wiemy, jakie zdanie na temat serialu ma prezydent Andrzej Duda, którego w „Uchu prezesa” znamy jako Adriana. W połowie stycznia w rozmowie z Robertem Mazurkiem Andrzej Duda mówił, że nie miał okazji go obejrzeć, ale widać było, że pytania nie sprawiły mu przyjemności. Ostatnio o „Ucho prezesa” zapytano w Trójce nowego rzecznika prezydenta Krzysztofa Łapińskiego. Jak się okazało, rzecznik nie ma wiedzy na temat tego, czy prezydent serial Górskiego widział, czy nie. Ale powiedział też: - Taki miniserial kabaretowy, który jest oglądany przez wiele milionów Polaków i cały czas komentowany w internecie, jest czymś istotnym i żaden polityk nie może pominąć, jak jest tam przedstawiany.

Paweł Kowal uważa, że wizerunek prezydenta jest przez „Ucho prezesa” pokaleczony. - Górski jest tu bez wyjścia, bo nie może całkiem uratować wizerunku prezydenta, ale musi coś zrobić, aby prezydent wszedł wreszcie do gabinetu prezesa. Skomplikował sobie sprawę wypowiedzią Mariusza, który powiedział Adrianowi, że nigdy nie wejdzie, za list do Tuska. No wiec jak to teraz uratować? - zastanawia się Paweł Kowal.

Wydaje się, że i ze strony kancelarii coś wypadałoby zrobić, jako, że do publicznego obiegu weszło już sformułowanie o „adrianizacji stosunków międzyludzkich”, która ma polegać na tym, że trzyma się na dystans kogoś bardzo długo i zapomina o jego istnieniu. - Adrian to metafora, która dotyczy roli ustrojowej prezydenta, a nie towarzyskiej u prezesa. Przecież to oczywiste, że prezydent nie czeka w żadnym sekretariacie i w ten sposób nie jest poniżany. W rzeczywistości jest poniżany w inny sposób - nie podaniem ręki, zakulisowymi sprawami - komentuje Michał Kamiński.

Elżbieta Jakubiak zwraca uwagę, że i ci, którzy budują wizerunek pani premier Beaty Szydło, będą musieli się postarać i wprowadzić nowy język, przy którym wyblaknie nieszczęsna fraza: „Przez osiem ostatnich lat Polki i Polacy...”

- Politycy mają za zadanie również budowanie nowego języka. Jak pamiętamy, na każdym etapie ten język był inny: za czasów Wałęsy był pluralizm, były reformy i prywatyzacja, które ludziom wychodziły już uszami. Był liberalizm i otwartość. Dziś jest suweren, ale za chwilę będą nowe sformułowania - zauważa Elżbieta Jakubiak.

Tymczasem na razie, to z „Ucha prezesa” wiele sformułowań przeszło już do codziennego języka. - Proszę zauważyć, jak ostatnio często ludzie mówią: „Nie rozumiem tego”. To była fraza, jaką wypowiedziała w serialu prezydentowa tłumacząca zdanie Angeli Merkel: „ Dlaczego nie poprze pan Donalda na drugą kadencję? On Polak, pan Polak. Nie rozumiem tego”. I teraz w ten sposób internauci piszą w tweetach, w szkole dzieci mówią: „Nie rozumiem tego” - wymienia Paweł Kowal. W rzeczywistości, jak uważa, nie ma znaczenia, ile w „Uchu prezesa” jest prawdy i w ilu procentach oddaje on rzeczywistość. Podobnie jak w polityce małe znaczenie ma, ile jest w niej rzeczywistości, bo polityka w ogóle opiera się na percepcji.

- „Ucho prezesa” oglądam jako fenomen polityczny, zwracając uwagę na to, ile ludzi to obejrzało. Słyszę, ze studenci mówią do mnie tekstami z „Ucha prezesa”, słyszę, że lepiej mają te dzieci, których rodzice wykupili dostęp do Showmax, bo już w czwartek wiedzą, co się wydarzy w poniedziałek. Kojarzy mi się to z czasami, kiedy byłem dzieckiem i wszyscy chcieli obejrzeć następny odcinek „Niewolnicy Isaury” czy „Powrotu do Edenu” - mówi Paweł Kowal. Stąd też dla niego „Ucho prezesa” to fenomen w polskiej debacie politycznej. - Mnie, jako politologa interesuje, jak to wpływa na debatę publiczną. Na pewno dużą rolę w ożywieniu ośrodka prezydenckiego miał stereotyp Adriana, który nagle zaczął się błyskawicznie umacniać. Stereotypy mają to do siebie, że narastają latami, przez epoki. Tu fenomen polega na tym, że stworzono coś, jak grzybnię, którą można sobie kupić, umieścić w ogrodzie i patrzeć, jak grzyby rosną. Stereotyp Adriana został stworzony w kilka miesięcy i nie przemawia za tym moja sympatia czy brak sympatii do prezydenta. Mówię o tym jako analityk, kóry stwierdza, że pojawił się stereotyp, który jest już bardzo ukształtowany, a wszystko to stało się w przyspieszonym tempie - oznajmia Paweł Kowal. To on jest autorem teorii, że jeśli PiS polegnie w wyborach, to będzie to przez “Ucho prezesa”. - Tak faktycznie uważam. A potem potwierdziły to badania. Wynika mi to z algorytmu, który krzyżuje liczbę obejrzeń. Obraz obozu władzy kreowany przez „Ucho prezesa” w moim przekonaniu jest niekorzystny dla obozu władzy. Buduje negatywną reputację władzy. Wystarczy zobaczyć, że są wszystkie rzeczy, jakich ludzie w polityce nie lubią: przypadkowość podejmowania decyzji, załatwianie spraw poprzez prywatne relacje, brak myślenia w kategoriach politycznych, ale w kategoriach interesu partyjnego. Tu są upchane wszystkie te rzeczy, które Polacy traktują negatywnie z polityką.To po pierwsze. A po drugie, jeżeli ogląda to 6-8 milionów, to dociera do większej liczby ludzi, niż największe programy informacyjne. Jeśli do tego dodamy jeszcze sprawność językową, ironię, to wszystko, co się tak szybko przykleja, jako element kształtowania stereotypu, to tak mi to właśnie wygląda - twierdzi Kowal.

Teza ta jest dla Michała Kamińskiego ciekawa, tyle, że się z nią nie zgadza. - Ten serial nie ma mocy sprawczej politycznie. On jest idealny pod tym względem, że każdemu daje to, na co ten ktoś czeka. Zwolennikom PiS daje ocieplenie wizerunku prezesa i potwierdzenie, że prezes jest demiurgiem, a przeciwnikom potwierdza, że PiS to banda śmieszniaków - mówi Michał Kamiński.

Ale „Ucho prezesa” pokazując może i w krzywym zwierciadle prezesa PiS i jego gabinet, utrwala w Polakach jeszcze jedną ważną informację: że PiS to partia, która w odróżnieniu od innych ma swój adres. Wiadomo, że to Nowogrodzka i wiadomo gdzie się znajduje. Elżbieta Jakubiak wytyka, że w przypadku partii, które rządziły Polską trudno powiedzieć, gdzie miały swoje siedziby. Pyta: - Gdzie swój adres miała PO do 2015 roku? PO wyśmiewa fakt posiadania siedziby, bo sama jest archaiczna. Nie wyobrażam sobie, aby Brytyjczycy, czy Niemcy nie wiedzieli, gdzie swoją siedzibę maja ich partie. To nieprawdopodobne, niemożliwe. Akurat w tym wypadku pokazanie tego, że istnieje siedziba partii jest też pokazaniem, że partia w ogóle istnieje. Ugruntowanie przekonania, że istnieje Nowogrodzka, inne miejsce niż Aleje Ujazdowskie i Wiejska, to bardzo dobrze. Chciałabym, żeby w Polsce partie były silne. A budowa tej siły wynika też z tego, że partie mają wizerunki, szyldy i są rozpoznawalne.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.