Ukraiński naukowiec: W ostatnich latach zaszła w nas duża zmiana. Wygramy

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas
Maria Mazurek

Ukraiński naukowiec: W ostatnich latach zaszła w nas duża zmiana. Wygramy

Maria Mazurek

- Rosyjscy znajomi, naukowcy, piszą do mnie, że im wstyd. I dopisują: Usuń tego maila zaraz po przeczytaniu. To jest taki poziom zastraszenia - mówi prof. Yurij Stetsyshyn, chemik z Politechniki Lwowskiej.

W piątek 24 lutego mija dokładnie rok od inwazji Rosji na Ukrainę. W rocznicę wybuchu wojny przypominamy nasz wywiad z prof. Yurij Stetsyshynem, chemikiem z Politechniki Lwowskiej.

Jak się pan dowiedział?
W nocy z 23 na 24 lutego jechałem autokarem do Polski. To miał być krótki wyjazd, żeby odwiedzić moich doktorantów na Uniwersytecie Jagiellońskim - współpracuję z uczelnią od 16 lat, jestem współpromotorem kilkorga młodych naukowców, dość często tu bywam. Przyjechałem z małą torbą, ubraniami na dwa dni, bo tyle miałem tu zostać. O piątej nad ranem przekroczyłem granicę w Medyce. Nie mogłem już zasnąć, z nudów zacząłem scrollować komórkę. Zobaczyłem informację o wojnie. Początkowo myślałem, że to fake news. Zacząłem wchodzić na inne portale, czytać komentarze. Wtedy to do mnie dotarło. Do pozostałych pasażerów - przede wszystkim Ukraińców, którzy jeżdżą do Polski na zarobek - również. W autokarze zrobiło się zamieszanie, wszystkich ogarnął lęk. Nad ranem zadzwoniłem do żony. To ja powiedziałem jej o wojnie. Nie chciała uwierzyć.

Od wielu tygodni atmosfera gęstniała, mówiło się, że Rosja może zacząć wielkoskalową wojnę. To nie było coś niespodziewanego.
Może to taki mechanizm: człowiek do końca nie chce uwierzyć, że coś tak strasznego jest możliwe. To prawda, mówiło się o wojnie. Ale to brzmiało jak abstrakcja, coś, co nie ma prawa wydarzyć się naprawdę, w realnym świecie, za naszego życia.

Ma pan dzieci?
Syna, pięć lat (naukowcowi na chwilę załamuje się głos, rozgląda się po pokoju, widać, że stara się zapanować nad emocjami; po chwili mu się udaje, kontynuuje już spokojnym, konkretnym tonem). Staramy się zorganizować przyjazd syna i żony tutaj, ale w tym momencie kolejki na granicy są ogromne, podróż niebezpieczna, długa, męcząca. To jeszcze małe dziecko. Na razie Lwów jest bezpieczny, wszystko działa - jak na te okoliczności - w miarę normalnie, ale wolałbym mieć ich jak najszybciej tu, przy sobie. Jeśli nie przyjadą, ja wrócę na Ukrainę.

Walczyć?
Wie pani, ja jestem naukowcem, nie żołnierzem. Żołnierzem nigdy nie byłem i nie sądzę, bym - ucząc się walczyć w tym wieku - mógł do czegokolwiek się przydać. Swoją rolę widzę inaczej.

Jak?
Aby dyskutować, apelować, tłumaczyć. Mówić światu o Ukrainie. Pokazywać, jak bardzo potrzebujemy pokoju, pomocy, jak potrzebujemy Unii Europejskiej. Tę rolę postrzegam również tak, aby nie pozwalać, by trudna karta historii polsko-ukraińskiej, to, co nas dzieliło, stało się w tej sytuacji argumentem w czyichkolwiek rękach. Wie pani, moja babcia ma polskie korzenie, jak babcie i dziadkowie wielu mieszkańców Lwowa.

A moja miała ukraińskie. Jak wiele babć urodzonych na Kresach.
Ci, którzy wyrastali w takich rodzinach, chyba w sposób szczególny zdają sobie sprawę z tej niełatwej historii polsko-ukraińskiej. Ale też zdają sobie sprawę z wyjątkowej więzi, która łączy te dwa narody. Prawie siedem dekad temu polscy biskupi napisali list do biskupów niemieckich, w którym padły słynne słowa: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. My, Polacy i Ukraińcy, też moglibyśmy sobie te piękne słowa dzisiaj powtórzyć. Ale widzę, że tak naprawdę my już sobie wybaczyliśmy. Nie mówię, że należy zapomnieć o krzywdach, których nasze narody od siebie zaznały. Ale to już nowy rozdział. I serdeczność, z jaką Polacy w ostatnich dniach nam pomagają, solidarność, którą nam okazują, gościnność, z którą otwierają przed nami własne domy - są tego najlepszym dowodem. Ilość wsparcia, które otrzymuję w ostatnich dniach - nie tylko zresztą od Polaków, ale przede wszystkim od nich - jest wzruszająca. Proste, życzliwe gesty od kolegów-naukowców. Wspaniałe zachowanie administracji uczelni, która nadała mi status profesora wizytującego i zaoferowała mieszkanie. Mam też propozycje z uczelni na Sycylii czy w Turcji, by przyjechać tam z rodziną. Jestem naukowcem, naukowcy zazwyczaj mają sieć kontaktów na całym świecie.

W Rosji również?
Tak, mam znajomych naukowców z różnych miast Rosji, głównie z Petersburga.

Macie teraz ze sobą kontakt?
Tak, ale oni boją się reperkusji. W Rosji za okazanie wsparcia Ukraińcom - łącznie z nazwaniem tego, co się dzieje „wojną” - można stracić pracę albo nawet trafić do więzienia. Więc oni piszą mi w mailu, że im przykro, wstyd, że wspierają i dodają: „Yurij, ale wykasuj tego maila zaraz po przeczytaniu, boimy się”. I sami też kasują wysłane maile. To jest taki poziom zastraszenia społeczeństwa.

Pan uważa, że demokratyczna, normalna Rosja jest możliwa?
Rosjanie to w większości wspaniali ludzie, ale oni mają zupełnie inną mentalność i inną, carską historię. Bardzo mocno trzymam kciuki, by nastąpił tam przewrót, a Putin został pozbawiony władzy - tylko mam wątpliwość czy ten, kim go zastąpią, będzie o wiele lepszy. Rosję można porównać z Chinami: to nie jest normalny kraj i nie stoi za tym tylko Putin, ale również obecny od wieków marazm społeczeństwa. Czy Rosja będzie kiedyś demokratyczna? Myślę, że tak, ale może to zająć 10 albo 50 lat.

Jak to się stało, że kilka lat temu zaczął pan współpracę z Uniwersytetem Jagiellońskim?
Zacząłem rozglądać się za możliwościami rozwoju naukowego. Prawda jest taka, że nauka na Ukrainie jest niedofinansowana, brakuje grantów, odpowiedniego sprzętu, słowem: pieniędzy. Wprawdzie w ostatnich latach zaczęło się poprawiać - szczególnie we Lwowie, Kijowie i Charkowie - ale to wciąż nie jest nauka na europejskim poziomie. Szczególnie w takiej specjalizacji, jaką mam ja: zajmuję się polimerami i nanotechnologią, to zagadnienia na pograniczu biofizyki, chemii i biotechnologii. Do badania polimerów na poważnie potrzeba drogiego, specjalistycznego sprzętu. My go nie mamy. Wy tak. Wybrałem Kraków, bo - w normalnych warunkach, gdy nie stoi się na granicy - dzieli go od Lwowa zaledwie trzy godziny drogi. A mnie zależało, by nie oddalać się od rodziny. Polska była też naturalnym wyborem, bo mam tu krewnych, w Łańcucie.

Pan teraz w ogóle jest w stanie skupić się na pracy?
Praca jest moim jedynym ratunkiem. Siedzę na kampusie od rana do nocy, w weekendy również. Po to, żeby czymś się zająć. Ostatnie, czego teraz nam potrzeba, to tracić zimną krew.

Politechnika Lwowska w tym momencie działa w trybie zdalnym czy nie działa w ogóle?
Nie działa w ogóle. Na razie zajęcia są zawieszone na kilka tygodni. Zobaczymy, co będzie później.

Co ze studentami? Zostali we Lwowie?
Niestety, wielu z nich jest we wschodniej i centralnej Ukrainie, bo tuż przed wybuchem wojny były u nas - ze względu na pandemię - zajęcia zdalne, młodzi rozjechali się więc po swoich rodzinnych domach. Z niektórymi ze studentów - tymi, którzy są w miarę bezpieczni, mają dostęp do internetu - mam kontakt. Ale wielu jest uwięzionych w bombardowanych, odciętych miejscowościach. Chowają się po schronach, piwnicach.

Boi się pan?
Nigdy w życiu się tak nie bałem. Boję się, ale i mam nadzieję. Wierzę - naprawdę w to wierzę - że wygramy. I że wkrótce zostaniemy członkami Unii Europejskiej. To kluczowe, bo bez Unii Europejskiej nie będzie wolnej, normalnie funkcjonującej, rozwijającej się Ukrainy. Ale i Unia potrzebuje Ukrainy. Polska potrzebuje Ukrainy w Unii.

Ile procent Ukraińców tego chce?
80, teraz już może nawet więcej. W ostatnich latach wielu Ukraińców - również ze wschodniej i centralnej części kraju - wyjechało do pracy na Zachód, przede wszystkim do Polski. Ukraińcy przekonali się, że putinowska narracja o złym Zachodzie, która docierała także na Ukrainę, jest obrzydliwą propagandą. Emigranci wracali na Ukrainę lub przyjeżdżali na chwilę, odwiedzić rodzinę, i mówili bliskim, znajomym, sąsiadom: „Na Zachodzie naprawdę jest lepsze życie, bezpieczniejsze, stabilniejsze, godniejsze”. Putin lubi używać argumentu, że Ukraińcy tak naprawdę chcą do Rosji. Tylko to jest argument, który dawno się zdezaktualizował. Od 2014 roku - od wojny w Donbasie, aneksji Krymu, od Majdanu - my, jako społeczeństwo i jako naród, przeszliśmy ogromną drogę w budowaniu własnej tożsamości. Różnice między wschodem a zachodem kraju - te mentalnościowe i każde inne - znacznie się zmniejszyły. Młodzi ludzie, również ci ze wschodu kraju, chcą mówić po ukraińsku, nie rosyjsku. Są dumni z tego, że są Ukraińcami, a Ukrainę postrzegają jako część cywilizacji zachodniej. W ostatnich tygodniach chyba pokazaliśmy, z jaką determinacją jesteśmy w stanie o nią walczyć.

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.