W Łodzi i regionie brakuje central dużych instytucji finansowych

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Sławomir Sowa

W Łodzi i regionie brakuje central dużych instytucji finansowych

Sławomir Sowa

Rozmawiamy z profesorem Witoldem Orłowskim, ekonomistą, głównym doradcą ekonomicznym PwC Polska.

W czołówce Złotej Setki przedsiębiorstw województwa łódzkiego zwraca uwagę fakt, że na pierwszym miejscu znajduje się PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, a dalej są firmy prywatne, często z udziałem kapitału zagranicznego. Gdzieś zniknęły typowe kiedyś dla Łodzi firmy włókiennicze. Czy Złota Setka jest odbiciem przemian, jakie dotknęły gospodarkę w regionie łódzkim?

W Łodzi i regionie brakuje central dużych instytucji finansowych
PwC Polska [b]Prof. Witold Orłowski[/b]: - Szkoda, że nie udało się odbudować marek, które miały swoją wartość

Koncern energetyczny zostawmy na boku. Pierwsze miejsce PGE GIEK SA nie jest efektem naturalnego działania rynku. Wielkość tego typu firmy wynika trochę z tradycji, trochę jest wynikiem decyzji podjętych podczas restrukturyzacji wielkich państwowych firm. Ciekawe jest to, że dalej rzeczywiście nie mamy firm włókienniczych, przemysłowych. W jakiś sposób obrazuje to smutną historię przekształceń łódzkiej gospodarki podczas ostatnich 25 lat, ale to nie znaczy, że jest w tym wyłącznie coś złego. Przemysł włókienniczy, który był łódzką tradycją, niestety, w okresie komunizmu nie był dostosowany do światowych trendów i kiedy nastąpiło otwarcie rynku, w znacznej mierze upadł.

Można żałować, że na bazie tych tradycji nie wykorzystano możliwości budowy firm odzieżowych nowego typu, które nie opierałyby się na taniej pracy prządek, tylko na nowoczesnym wzornictwie. Takich firm powstało w Łodzi sporo, ale były to firmy nieduże. Nie udało się odbudować marek, które miały swoją wartość. Bo przecież jeśli upada firma, to nie znaczy, że upada marka. Takim przykładem jest współcześnie odrodzenie marki Ursus w Lublinie. Jestem zawiedziony, że nie udało się tak zrobić w Łodzi, opierając się o tradycję i stosując inny model biznesowy.

Może było to nieuniknione?

Zmiana struktury łódzkiej gospodarki musiała nastąpić. Zaprzestanie produkcji o bardzo niskiej wartości dodanej, która była konkurencyjna tylko w warunkach bardzo taniej pracy, rzeczywiście było nieuniknione. Przypomnę, że w 1989 roku polski robotnik zarabiał miesięcznie równowartość kilkunastu dolarów; dziś przy wynagrodzeniu rzędu tysiąca dolarów trudno mówić o konkurencyjności. Tak więc zmiany były nieuchronne, natomiast z tych tradycji można było, i może nadal się da, wyciągnąć znacznie więcej. W Mediolanie nikt już nie szyje ubrań, ale marki z Mediolanu są nadal w światowej czołówce. W Łodzi też można projektować, samo szycie zlecając gdzie indziej.

W pierwszej dziesiątce nie ma firm włókienniczych czy odzieżowych, są natomiast takie jak Pelion, Rossmann i Hurtap, związane z szeroko rozumianą branżą farmaceutyczną i kosmetyczną. Czy to znak czasów?

Tak, to jest znak czasów. Łódź przesunęła się w stronę branż, które mają wyższą wartość dodaną niż prosty przemysł włókienniczy.

Nie brakuje Panu na tej liście firm lub branż, które budowałyby pozycję gospodarczą Łodzi i regionu łódzkiego?

Pierwszy przykład: na liście nie ma żadnego banku, żadnej instytucji finansowej, a przecież taki mbank miał kiedyś w Łodzi swoją siedzibę. Szkoda, że już nie ma, bo Łódź ma bardzo dogodną lokalizację, blisko Warszawy, do tego typu działalności. Oczywiście może być wiele tak zwanego back office, czyli zaplecza administracyjnego, wspomagającego podstawową działalność instytucji finansowych, niemniej jednak obecność centrali ma duże znaczenie. Szkoda, że tego typu usług nie ma w Łodzi więcej, bo to są jednak działy gospodarki o bardzo wysokiej wartości dodanej.

Co jakiś czas wraca pomysł powrotu do włókiennictwa na bazie nowoczesnych technologii, ale do włókiennictwa na użytek innych branż niż odzieżowa, np. medycyna czy drogownictwo.

Tak, to wymaga zaawansowanych technologii, ale to się już dzieje. To kwestia wykorzystania specjalnych materiałów, gdzie Łódź ma osiągnięcia. Weźmy choćby pod uwagę doświadczenie i specjalizację Politechniki Łódzkiej w tym zakresie. Powiązanie tej wiedzy z oczywistymi skojarzeniami Łodzi z branżą włókienniczą i łódzkimi markami ma wciąż wysoką wartość, którą można wykorzystać.

Mamy w Łodzi dość rozbudowany sektor BPO z takimi firmami jak Infosys, Fujitsu, Hewlett Packard. Z jednej strony są opinie, że młodzi ludzie mają zatrudnienie, z drugiej słychać głosy, że to nie jest branża na miarę Łodzi, że to za nisko postawiona poprzeczka.

I jedno i drugie jest prawdą. Łatwo się dziś zapomina, że do niedawna w Łodzi był kolosalny problem z pracą dla młodych ludzi i BPO stworzyło szansę na jej znalezienie. Natomiast sam sektor BPO jest wewnętrznie zróżnicowany, różni się stopniem zaawansowania. BPO może być bardzo prostym obrabianiem dokumentów, ale też bardzo skomplikowaną analizą, wymagającą głębszej wiedzy.

Nie ma da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi, czy BPO to odpowiedni sektor dla Łodzi. BPO ani nie jest magiczną odpowiedzią na problemy Łodzi na dłuższą metę, ani też nie jest niczym złym, czego należałoby się wystrzegać, choć może budzić pewien niedosyt. Należy wykorzystać fakt, że firmy znają Łódź i są zadowolone z pracy i kompetencji łodzian.

BPO to oczywiście nie wszystko. Należałoby starać się, aby do Łodzi trafiały branże wymagające większego zaangażowania kapitałowego - BPO akurat tego warunku nie spełniają - a także lepiej wyedukowanych pracowników, co będzie się wiązać z wyższą wartością dodaną. Na inwestycjach opartych o wiedzę można się znakomicie rozwijać. Łódź ma tutaj ogromne pole do popisu. I nie jest to kwestia wyboru między pracami najprostszymi i wymagającymi najwyższych kompetencji i technologii, ale szukanie w całym szerokim wachlarzu „pomiędzy”. Należy bazować na kontaktach z firmami, które już poznały Łódź, nauczyły się w niej funkcjonować. Trzeba je przekonywać, aby przenosiły do Łodzi działy i operację coraz bardziej skomplikowane i wymagające wyższych kompetencji.

Łódź ma jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się specjalnych stref ekonomicznych. Czy w dzisiejszych czasach strefy nie są jednak ślepą uliczką?

Absolutnie nie. Pamiętajmy, że specjalne strefy ekonomiczne nie oferują żadnych cudów, ale prezentują wyższy standard obsługi inwestora. Z tego punktu widzenia moglibyśmy całą Polskę zamienić w taką strefę, gdybyśmy tylko mieli odpowiednio liczną rzeszę kompetentnych urzędników. Zasługą stref jest wypracowanie wysokich standardów obsługi inwestora. Z drugiej strony strefy nie mają dziś takiego znaczenia jak kiedyś, gdy mieliśmy w Polsce do czynienia z wielkimi ogniskami bezrobocia. Dzisiaj ten czynnik ma już mniejsze znaczenie. Strefy nie są jakimś cudownym narzędziem rozwiązywania problemów gospodarczych, ale z ich funkcjonowania można się wiele nauczyć.

Na początku powiedział Pan, żeby postawić w pewnym nawiasie wielki koncern PGE GiEK SA, ponieważ jego pierwsza pozycja nie jest efektem naturalnego działania rynku. Ale dziś mamy do czynienia ze zwrotem w kierunku firm państwowych. Czy taki trend może wpłynąć na gospodarkę w regionie łódzkim?

O to należałoby zapytać polityków. Ich decyzyje często mają podłoże właśnie polityczne, a nie ekonomiczne.

Łódź jest teraz doskonale skomunikowana ze stolicą. Czy to przyczyni się do jej rozwoju, czy wręcz przeciwnie?

Zawsze jest pytanie, czy lepiej mieć zamożnego czy biednego sąsiada. W przypadku Łodzi należy postawić pytanie inaczej: jak wykorzystać fakt posiadania zamożniejszego sąsiada.

Sławomir Sowa

Jestem dziennikarzem w redakcji Dziennika Łódzkiego, zajmuję się m.in. problematyką wojskową, biznesem i polityką, ale lubię zanurkować w historię, zarówno tę lokalną, jak i powszechną, żeby poszukać punktów odniesienia i zdobyć dystans do tego, co dzieje się na bieżąco. Zainteresowania? Te zawodowe wyrastają z osobistych.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.