Witaj smogu!

Czytaj dalej
Fot. Małgorzata Genca
Krzysztof Szubzda

Witaj smogu!

Krzysztof Szubzda

Smród, hałas i pośpiech to naturalne atrybuty wielkiego miasta, ale symbolem prawdziwej metropolii, o którym prowincja mogła tylko pomarzyć, zawsze był smog. Ale o to, ku naszemu nieskrywanemu przerażeniu i z trudem skrywanej dumie, smog dotarł właśnie na Podlasie.

Nie jest to może tak spojówkożerczy i oskrzeloinwazyjny potwór, jakiego mają w Krakowie, ale nie musimy już wyjeżdżać do stolicy, by pooddychać wielkomiejskim syfem. Normy są na razie przekroczone zaledwie trzykrotnie, co stawia nas w dość wstydliwym położeniu wobec Krakowa a nawet Żywca. Żywiec przekracza normy 10 razy, ale wciąż słynie, przynajmniej w reklamach, z krystalicznych czystych wód i lasów. My też słyniemy z Zielonych Płuc Polski, a mimo to wyhodowaliśmy już naszego, małego, zielonego smogusia. Tak „smogusia”, bo wszyscy zapewniają, że na razie jest sympatyczny, ekologiczny i niegroźny.

Trzykrotne przekroczenia norm to zdecydowanie za mało, by ktokolwiek podjął jakieś działania. Człowiek zwykle stara się tak długo nic nie robić, jak tylko może. Nawet ja z napisaniem felietonu czekam zwykle do ostatniego dnia, kiedy już dłużej bezkarnie nie mogę nie pisać.

Londyn zaczął walczyć ze smogiem, kiedy w ciągu 5 dni umarło 12 tysięcy mieszkańców miasta. Każdy dzień pochłonął więcej ofiar niż bitwa pod Trafalgarem, której bohater na kolumnie w centrum miasta też zniknął w toksycznej grochówce (w tamtych czasach nie ukuto jeszcze nazwy smog i Anglicy nazywali zawiesiste powietrze pea soup). 12 tysięcy trupów działa na wyobraźnię i bezsprzecznie wskazuje, że coś poszło nie tak.

Możemy więc być spokojni, że dopóki tysiące białostoczan nie zaczną konać w strasznych męczarniach dusząc się w benzopirenie, nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby zawracać sobie głowę problemem, który ma wielkość mikrograma. Mój znajomy pan Janek jest wręcz przekonany, że paląc w swojej kozie starymi wkładami do zniczy, butelkami i reklamówkami, oprząta świat z niepotrzebnych odpadów. Czasem nawet odbierał od mechaników zużyte fotele, plastikowe elementy wyposażenia lub płyny silnikowe. W ogóle pan Janek postrzega świat w kategoriach rzeczy, które da się spalić i da się wypić. Czasami te dwa zbiory się zazębiają, ale to już temat na inny felieton.

Przyznam szczerze, że sam długo patrzyłem na jego działalność z dobrodusznym politowaniem. Byłem pewien, że główni truciciele to wielkie kombinaty i rury wydechowe naszych aut, które kupiliśmy od Niemców, bo nie mogli już dłużej wjeżdżać nimi do Berlina. Marzyłem nawet, by przenieść się do pana Janka na czystą, ekologiczną, podlaską wieś. A tymczasem okazuje się, że to właśnie pan Janek i cała jego sielska wieś spłodziła naszego smoga. Zamiast do lasu wieś chodzi po opał do bezpłatnego składu czyli do śmietnika. Truciciele numer dwa to mieszkańcy uroczych, willowych osiedli. Ponoć niektórzy z nich kojąc wieczorem nerwy przy trzasku płomieni, podsycają malownicze jęzory ognia niemodnymi kozakami żony i starymi szufladami, komodami, regałami, co ich jeszcze bardziej relaksuje. Mój kreatywny znajomy próbował nawet spalić w kominku elementy kominka z poprzedniego domu. Bezskutecznie. Teraz pracuje nad tym, by przy pomocy drukarki 3D wydrukować drugą taką samą drukarkę. I ta właśnie kreatywność okazuje się dużo straszniejsza w skutkach niż spaliny z naszych poniemieckich kopciuchów. Może oprócz „Dnia bez samochodu” czas ogłosić „Dzień bez opon w piecu”, lub „Dzień bez butelek w kominku”.

Tak, tak wiem, że ludzie, którzy nie mają, co włożyć do garnka, tym bardziej nie zastanawiają się, co włożyć do pieca, ale obserwując bezrobotnego pana Janka, który codziennie jest nawalony, wiem też, że jak człowiek się zaprze, to na ważne rzeczy zawsze znajdzie pieniądze. Niektórzy z nas się zaparli, powalczyli i z budżetu obywatelskiego będziemy mieć w tym roku pomnik młodziutkiego Zamenhoffa (ten przy Malmeda jest rzeczywiście już dość leciwy), do tego pomnik św. Floriana (nie wiadomo, na którym etapie życia), pojawią się nowe siłownie pod chmurką, instalacje do aktywnego życia na Pieczurkach (osiedla położone w sąsiedztwie cmentarzy trzeba zawsze mocniej aktywizować do życia), będzie też strzelnica, rząd sprytnych ławek z ładowarkami, a także ławka parametryczna za ponad 20 tys. To wszystko są z pewnością rzeczy ważne i niezbędne w wielkiej metropolii. Ale jeśli chcemy siedzieć na sprytnej ławce dłużej niż kwadrans bez groźby zawrotów głowy i omdleń, warto w obywatelskim odruchu wcisnąć panu Jankowi piec na pellet, brykiet czy olej opałowy.

PS: Na olej może jednak nie, bo... to jest temat na inny felieton.

Krzysztof Szubzda

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.