Wycinka drzew. Drwale Włodzimierz i Jan zginęli przygnieceni przez drzewa
Włodzimierz miał zaledwie 50 lat, Jan był niewiele starszy. Obaj zginęli przygnieceni przez drzewa. Padli ofiarą intensywnego wyrębu, który trwa od kilku tygodni.
Włodzimierz Nazaruk pracował przy wyrębie drzew w Teremiskach, w Nadleśnictwie Białowieża. Zatrudniała go firma wykonująca zlecenia dla Lasów Państwowych. Feralnego dnia, 24 lutego br., poszedł do pracy jak zwykle, choć wiało wtedy potwornie. I choć z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej przychodziły kolejne ostrzeżenia. W Białowieskim Parku Narodowym zamknięto nawet szlaki turystyczne. Mimo to, pilarze poszli do lasu.
Lasy zrzucają winę na kornika
- To było karygodne złamanie wszelkich zasad bezpieczeństwa - uważa, proszący o anonimowość, przyjaciel Włodzimierza Nazaruka. - Nie można tego wytłumaczyć inaczej. Oficjalnie uznano, że do wypadku doszło, kiedy robotnicy wychodzili już z lasu po pracy. Ale nie wiadomo, i pewnie już nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę. Wiem, że Włodek był rzetelną osobą. Pracował w lesie od lat. Pamiętam, że następnego dnia rano mówiono, że doszło wtedy do pięciu wypadków drogowych, a straż wyjeżdżała kilkanaście razy do powalonych drzew. Nikt się o tym nawet nie zająknął.
Podobnych opinii - o tym, że zlekceważono zagrożenie - można znaleźć w internecie mnóstwo.
Włodzimierz zginął 24 lutego. Minęły dwa tygodnie zanim Lasy Państwowe zdecydowały się na wydanie komunikatu w tej sprawie. Nie ma tam ani słowa o niebezpiecznych warunkach i zlekceważeniu ostrzeżeń. Ale winnego znaleziono. Jest nim... kornik. Pilarze usuwali bowiem świerki zaatakowane przez kornika. W ocenie Lasów Państwowych do tragedii doszło, bo te prace ruszyły zbyt późno, przez co w lasach doszło do spustoszeń - suche drzewa zaczęły stanowić zagrożenie. Choć akurat 30-metrowa brzoza, która zwaliła się na głowę Włodzimierza, chora nie była.
- To jest zwykły skandal, że Lasy Państwowe dopuściły do pracy w takich warunkach i prokurator powinien już siedzieć w nadleśnictwie, a obwinianie kornika o to, to już zupełne nieporozumienie - skomentował Adam Wajrak na swoim profilu na Facebooku. - Na człowieka upadło zdrowe drzewo, a opowieść o tym, że stało się tak, bo było odsłonięte to bajka. Zdrowe drzewa przy takim wietrze się wywracają i tyle. Tych ludzi nie powinno być wtedy w lesie. Dokładnie pamiętam ten dzień. Wiało tak cholernie, że nikt kto ma odrobinę oleju w głowie nie powinien wchodzić na spacer do lasu, nie mówiąc o wykonywaniu prac leśnych. To tak jakby kogoś wysłać na oblodzoną Orlą Perć w burzę śnieżną i dziwić się, że choć miał raki, to zginął.
Kilka dni po tragedii w Puszczy Białowieskiej doszło do kolejnego śmiertelnego wypadku. Także przy wycince drzew. Tym razem konar przygniótł 59-letniego Jana Kraszyńskiego. Mężczyzna był zatrudniony w Gospodarstwie Rolnym w Parcewie (gm. Bielsk Podlaski). Pracował przy wycince okolicznych drzew. Także on zginął na miejscu. Okoliczności tragedii wyjaśniają policjanci. Właściciel gospodarstwa nie chciał z nami rozmawiać.
- To jest dla nas ogromna strata i tragedia dla rodziny - usłyszeliśmy jedynie.
Jan pracował w Parcewie od kilku lat. Pochodzi z miejscowości Wojszki, gdzie odbył się pogrzeb. - Młody jeszcze był - ubolewa jeden z sąsiadów. - Dobry chłop z niego był, spokojny, nikomu nie wadził.
Jak doszło do wypadków w Parcewie i Puszczy Białowieskiej, wyjaśni śledztwo.
- W obu sprawach policjanci z Bielska Podlaskiego i Hajnówki prowadzą postępowanie pod nadzorem prokuratury - informuje Kamil Sorko, oficer prasowy KWP w Białymstoku.
Dodaje też, że wypadek w puszczy jest o tyle dziwny, że drwala nie powaliło drzewo, które akurat wycinał, tylko zupełnie inne.
Czarna seria w lasach
Tragicznych wypadków w lasach nie brakuje też w innych regionach naszego kraju. W połowie lutego w kompleksie leśnym Poraza (gm. Lubanie, pow. włocławski) drzewo przewróciło się na dwóch pilarzy. 63-letni mężczyzna zginął na miejscu, a jego 55-letni kolega trafił do szpitala z licznymi obrażeniami ciała. Również w lutym zginął drwal w miejscowości Adamów (woj. lubelskie). Właściciel firmy (a jednocześnie szwagier ofiary) ścinał drzewo, które padając przygniotło stojącego w pobliżu pracownika. 39-latek nie miał żadnych szans.
Przeglądając fora internetowe poświęcone tematyce leśnej nasuwają się dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że w Zakładach Usług Leśnych sytuacja jest tragiczna, a ludzie tam pracujący są niemal jak niewolnicy. Drugi wniosek jest nie mniej smutny - problem jest ogólnopolski. Zaczął się w latach 90-tych, kiedy Lasy Państwowe rozpoczęły transformację. Wówczas pracownicy leśni dostawali propozycje nie do odrzucenia: albo własna firma, albo do widzenia. Tak powstały ZUL-e. Wszystkie ostro ze sobą konkurują w przetargach organizowanych przez Lasy Państwowe. Obniżają stawki jak się da, co się odbija na pracownikach. Wielu zatrudnianych nie ma umowy o pracę, co - w chwili wypadku - stawia ich na straconej pozycji. Chorobowe im się wtedy nie należy. Tymczasem praca w lesie należy do jednej z najniebezpieczniejszych. A jednocześnie do najsłabiej płatnych.
Faktem jest, że w ostatnim czasie drzewa są wycinane na potęgę. Według ekologów, to efekt złagodzenia przepisów, a także ich naginania. Tak się dzieje np. w Puszczy Białowieskiej, gdzie pod topór idą nie tylko chore drzewa, ale też te zdrowe. Na przykład w okolicy miejscowości Sacharewo koło Hajnówki leśne patrole Fundacji Dzika Polska odnalazły 100 wyciętych i przygotowanych do wywiezienia dębów. Wiek niektórych z nich przekraczał 90 lat. Kolejne drzewa są oznakowane do wycięcia.
- Oficjalnie, według ministra, w puszczy trwa rzekomo oczekiwana przez Komisję Europejską odbudowa zaniedbanych siedlisk przyrodniczych (polegająca na sadzeniu i ochronie dębów), walka z kornikiem oraz zabiegi mające na celu usuwanie drzew zagrażających użytkownikom dróg - czytamy na profilu FB Dzikiej Polski. - Pozyskania, czyli ścinania, dorodnych dębów nie da się zaklasyfikować do żadnej z tych kategorii.
Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Białymstoku: Trwająca od 2012 roku plaga kornika w trzech puszczańskich nadleśnictwach zabiła już około 800 tysięcy świerków. Pojawianie się tego owada w lesie jest zjawiskiem cyklicznym, po 2012 r. leśnikom odebrano jednak możliwość reagowania na to zagrożenie i w efekcie doszło do sytuacji klęski. Suche świerki i inne osłabione przez to zjawisko drzewa są bardzo poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa turystów i okolicznych mieszkańców. Większość cięć, prowadzonych obecnie w Puszczy Białowieskiej, ma na celu usuwanie tych niebezpiecznych drzew stojących przy drogach i szlakach.