Helena Wysocka

Wzięli pożyczkę, a potem musieli uciekać ze swoich domów

Właściciel majątku kazał mi się wyprowadzić. Gdy odmówiłem, dokuczał. Dziurawił ściany, próbował wykuwać drzwi i okna, wynosił meble.  A później spłonął Fot. H. Wysocka Właściciel majątku kazał mi się wyprowadzić. Gdy odmówiłem, dokuczał. Dziurawił ściany, próbował wykuwać drzwi i okna, wynosił meble. A później spłonął dom. Uciekłem z niego tak jak stałem - opowiada Kazimierz Kazimierski.
Helena Wysocka

Skupuje długi, albo pożycza pieniądze. A później przejmuje majątki dłużników. - Uważajcie, on nie ma Boga w sercu- przestrzega Kazimierz Kazimierski z gm. Bakałarzewo.

Mężczyzna z płonącego domu wybiegł tak, jak stał. Gołe i bose pozostały też dwie inne rodziny, którym „pomógł” Jarosław M. Obie, pod osłoną nocy uciekały ze swoich domów. Jedna rodzina podjęła walkę o odzyskanie gospodarstwa. Zgłosiła sprawę suwalskiej prokuraturze, a ta sprawdza, czy nie doszło do oszustwa.

Znęcał się? Prokurator to ustala

Kazimierz Kazimierski pochodzi z Kamionki Starej (gm. Bakałarzewo). Tam się urodził i wychował. Tam też przejął po rodzicach 18-hektarowe, zadbane gospodarstwo rolne. - Jeśli tata widzi jak ono teraz wygląda, przewraca się w grobie - mówi mężczyzna.

Dodaje, że nie szczędził sił, by uprawiać ziemię i hodować zwierzęta. Kilka lat temu podupadł na zdrowiu i uznał, że pora przekazać majątek synowi Mariuszowi. Co wydarzyło się cztery lata temu, trudno powiedzieć. Mariusz twierdzi, że spotkał Jarosława M. przypadkiem, w Olecku. Znali się ze szkoły, poszli na piwo.

- Wypił je i stracił pamięć - opowiada pan Kazimierz. - Nie było go w domu dziewięć dni. Nie pamięta co w tym czasie robił.

Wkrótce okazało się, że zaciągnął u Jarosława M. 200 tysięcy złotych pożyczki. A w zastaw dał ojcowiznę. Pieniędzy nie spłacił, więc w minionym roku do drzwi Kazimierskich zapukał nowy właściciel majątku. - Nie ukrywał, że lokatorzy są mu nie na rękę - dodaje pan Kazimierz. - Tyle tylko, że ja posiadałem prawo dożywotniego mieszkania w tym domu. Poza tym, dokąd miałem iść?

Właściciel gospodarstwa zaczął robić w nim porządki. Wyciął drzewa, rozwalił płoty. Zaczęły też płonąć murowane budynki gospodarcze. A kilka dni po świętach z dymem poszedł dom. Tego dnia, jak mówią mieszkańcy Kamionki Starej, Jarosław M. przyjeżdżał w towarzystwie swoich znajomych do wsi dwukrotnie. Wynosił meble, wymieniał zamki, robił porządki w domu. Twierdził, że chce w nim zamieszkać.

Kwadrans później dom zaczął płonąć. Strażacy stwierdzili, że było to podpalenie. Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Suwałkach. Jak mówi jej szefowa Izabela Sadowska-Rejterada przyczynę pożaru ustalą eksperci. Na podstawie tych opinii śledczy zdecydują co dalej: przedstawić zarzuty, czy umorzyć postępowanie. Niezależnie od tego prokuratura sprawdza, czy Jarosław M. znęcał się nad Kazimierskim. Śledztwo w tej sprawie też jest w fazie początkowej.

Płaciła, ale do... ręki

Krystyna Malinowska wraz z mężem mieszkała w Nowych Motulach (gm. Filipów). Miała ładne siedlisko i trudności finansowe. Rok temu domowy budżet ratowała pożyczką u znajomej, ale mijał termin zwrotu pieniędzy.

- Koleżanka poradziła nam, żebyśmy w sprawie kolejnej pożyczki skontaktowali się z Jarosławem M. - opowiada kobieta. - Zadzwoniliśmy pod wskazany numer.

Szybko się dogadali. Wzięli 35 tysięcy złotych, a w zastaw dali siedlisko. Malino-wska mówi, że w chwili podpisywania dokumentów była wdzięczna i M., i Bogu, że tak dobrze trafiła. - To młody, ale bardzo kompetentny człowiek. Sypał paragrafami, znał się na prawie i przestrzegał przed oszustami - opowiada. - Cieszyłam się, że tak dobrze trafiliśmy.

Twierdzi, że pieniądze spłacała zgodnie z umową. Tyle tylko, że... do ręki, a to oznacza, że bez potwierdzenia.

- Przyjeżdżał po kolejne raty - dodaje. - Zdziwiłam się trochę, że nigdy nie chciał brać pieniędzy przy osobach trzecich. Nawet, gdy w domu był tylko syn, to sugerował, żebyśmy rozliczali się na podwórku.

Jakiś czas później poprosił o zmianę umowy. Tłumaczył, że musi zawrzeć ją u notariusza, by nie czepiała się „skarbówka”. W drugim dokumencie znalazł się zapis, że jeśli Malinowscy nie spłacą pożyczonych pieniędzy to M. przejmie ich siedlisko. I tak się stało.

- Przyjechał w końcu minionego roku i stwierdził, że nie oddaliśmy ani grosza kredytu - dodaje rozmówczyni. - A to, co przekazywaliśmy to czynsz w wysokości 1700 zł miesięcznie. Dodatkowo, doliczał 70 złotych za każdy przyjazd do gospodarstwa.

Malinowska mówi, że później było już coraz gorzej. Jarosław M. przyjeżdżał do wsi z kolegami i demolował dom. Gdy zaczął ciąć kafelki w kuchni, gospodarze wezwali policjantów. Ale ci tylko wzruszyli ramionami. Stwierdzili bowiem, że właściciel majątku ma prawo robić w nim to co chce.

- Tuż przed Bożym Narodzeniem wszystko wyniósł z domu na podwórko - dodaje. - Potwornie się baliśmy. W środku nocy uciekliśmy do córki.

Gdy kilka dni później przyjechali po ubrania, nie mogli wejść do środka. W drzwiach były wymienione zamki.

Malinowska mówi, że na początku tego roku ich siedlisko zostało wystawione na sprzedaż. Najpierw za 240 tysięcy złotych. Później cena ostro szła w dół. Ostatecznie majątek trafił w obce ręce za około 80 tysięcy zł. Dzisiaj Malinowscy mieszkają kątem u córki. A w połowie stycznia tego roku ich adwokat zgłosił sprawę suwalskiej prokuraturze. - Zawiadomił o podejrzeniu popełnienia oszustwa - precyzuje prokurator Izabela Sadowska-Rejterada. - Prowadzimy czynności w tej sprawie.

Odkupił dług od komornika

Tomaszewscy to starsi, mocno schorowani ludzie. Przez wiele lat gospodarowali we wsi Wysokie (gm. Wiżajny). Gdy nie mieli sił pracować, przekazali majątek synowi. W akcie notarialnym zastrzegli, że mają prawo mieszkać do końca życia w domu. W minionym roku przeżyli gehennę. Okazało się, że syn popadł w tarapaty finansowe. Sprawa trafiła do komornika, a ten sprzedał zobowiązanie Jarosławowi M.

Nowy właściciel zaś zaczął „umilać” życie lokatorom.

A od Jarosława M. gospodarstwo odkupił jeden z mieszkańców wsi.

Jarosław M. pochodzi z gminy Bakałarzewo

Gdzie obecnie przebywa, nie wiadomo. Jego ojciec twierdzi, że w rodzinnej wsi nie pojawia się od dawna. Sugeruje, że być może syn wyjechał za granicę i zapewnia, że wszystkie transakcje były zgodne z prawem. - Syn posiada dużo ziemi na różnych gminach i nic złego tam się nie dzieje - zapewnia.

Udało nam się ustalić numer telefonu do Jarosława M., ale mimo prób dodzwonienia, ten go nie odbierał. Nie odpowiedział też na sms.

Helena Wysocka

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.