Zbigniew Ziobro pisze swoją historię od nowa. Czy ze szczęśliwym zakończeniem?

Czytaj dalej
Fot. Michał Dyjuk
Agaton Koziński

Zbigniew Ziobro pisze swoją historię od nowa. Czy ze szczęśliwym zakończeniem?

Agaton Koziński

Zbigniew Ziobro ostatnie 17 miesięcy może zaliczyć do bardzo udanych. W tym czasie udało mu się odbudować swą pozycję polityczną. Ale najtrudniejsze ciągle przed nim, jeśli chce dokończyć przebudowę wymiaru sprawiedliwości.

Od 1276 dni Zbigniew Ziobro zasiada w fotelu ministra sprawiedliwości. Te trzy i pół roku to rekord, po 1989 r. nikt dłużej nie piastował tego stanowiska. Druga na liście Hanna Suchocka kierowała tym resortem przez 950 dni. Poza nimi rzadko kto był w stanie utrzymać się na tym stołku dłużej niż kilkanaście miesięcy. Łącznie w latach III Rzeczpospolitej mieliśmy aż 23 ministrów sprawiedliwości - w żadnym innym resorcie nie dochodziło tak często do zmian na kierowniczych stanowiskach, co w tym.

Być może też właśnie dlatego, że zmian ministrów było tak wiele, w wymiarze sprawiedliwości wszystko długo toczyło się utartym torem. Nawet przełom 1989 r. niewiele zmienił. Natomiast Ziobro od chwili, gdy po raz pierwszy przekroczył próg gmachu przy alejach Ujazdowskich, robi wszystko, by ruszyć z posad bryłę polskiej Temidy. 10 lat temu odbił się jak od ściany. Mimo że był ministrem sprawiedliwości niemal dwa lata i w tym czasie przedstawił szereg celnych pomysłów (z „ziobrączkami” na czele), to szybko stał się celem ataków ze strony opozycji. Nic dziwnego - nadaktywność ministra na konferencjach prasowych, połączona ze źle przygotowanymi sprawami (najbardziej spektakularna wpadka była związana z doktorem Mirosławem G.) sprawiła, że szybko stał się obiektem ataku. Został uznany za główną twarz „pisowskiej dyktatury”, którą Platforma odsunęła od władzy w 2007 r.

Jednak gdy Ziobro wrócił do resortu w listopadzie 2015 r., przyjął całkowicie inną strategię niż dekadę wcześniej. Widać było, że odrobił lekcję z serii porażek, którą wtedy odniósł. O tym, jak był wysoko i jak nisko spadł, najlepiej pokazują liczby. Jego kreacja na bezwzględnego dla przestępców szeryfa sprawiła, że długo widziano w nim delfina w PiS, osobę, która kiedyś zastąpi Jarosława Kaczyńskiego w fotelu prezesa. Ten mit sprawił, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. zdobył imponujące 335 tys. głosów (lepszy wynik w kraju zanotował jedynie Jerzy Buzek).

Ziobro reformuje wymiar sprawiedliwości stosując taktykę salami. Zamiast jednej reformy, idzie krok po kroku

Jednak później zaczęły się schody. Ziobro - rozczarowany wynikami PiS w wyborach w 2010 i 2011 r. - poszedł „na swoje”. Założył (z m.in. Jackiem Kurskim, Tadeuszem Cymańskim) partię Solidarna Polska, licząc, że zdoła w ten sposób ominąć Jarosława Kaczyńskiego. Nie udało się. W wyborach do europarlamentu w 2014 r. zdobył 60 tys. głosów. To był dalej niezły wynik w skali całego kraju, ale dla niego oznaczał porażkę. Porażkę podwójną - nie dość, że jego Solidarna Polska nie przekroczyła progu wyborczego, to jeszcze on sam otrzymał pięć razy mniejsze poparcie niż w 2009 r. Gdyby w tych wyborach uzyskał wynik zbliżony do tego sprzed pięciu lat, właściwie w pojedynkę zapewniłby SP wejście do Parlamentu Europejskiego. Stało się inaczej. „Taka porażka uczy. Choćby dystansu do siebie, pokory. Po przegranych wyborach zrozumiałem potrzebę pogodzeniem jej z pragmatyzmem polityki” - opowiadał rok temu w wywiadzie dla „Polska The Times”.

Ten pragmatyzm sprawił, że pogodził się z Kaczyńskim. Wprawdzie zachował formalną niezależność (jego Solidarna Polska dalej istnieje, formalnie wchodzi w skład koalicji Zjednoczona Prawica, choć właściwie w żaden sposób już nie akcentuje swojej odrębności), ale w 2015 r. zgodził się być na wspólnych listach z PiS. Sam Ziobro pokornie zgodził się mieć ostatnie miejsce na liście tej partii w Świętokrzyskiem. Ale sobie poradził. Zdobył 67 tys. głosów, wykręcając najlepszy wynik w okręgu (za sobą zostawił m.in. Grzegorza Schetynę, który dostał 42 tys. głosów, czy Piotra Liroya-Marca, który otrzymał 22 tys. głosów).

Teraz znów na czele resortu sprawiedliwości Ziobro nadrabia stracony czas. Jest dużo bardziej cierpliwy, spokojny, opanowany. Już nie błyszczy na konferencjach, nie ściga się na bon-moty w wywiadach telewizyjnych. Zamiast tego koncentruje się na pracy w ministerstwie, w mediach pozwalając błyszczeć innym (najbardziej korzysta z tego - często niepotrzebnie szarżując - wiceminister Patryk Jaki). Ale ten nowy styl przynosi efekty. Ostatni sondaż CBOS mierzący zaufanie do polityków pokazał, że Ziobrze ufa 43 proc. Polaków (wzrost o 1 punkt procentowy w ciągu miesiąca). Nieufność wobec niego deklaruje 39 proc. respondentów.

Wyniki nie ścinają z nóg, ale już sam fakt, że bilans zaufanie-brak zaufania ma na plus, musi Ziobrę niezwykle cieszyć. Dlaczego? Spójrzmy na jego notowania z przeszłości. Jeszcze w 2007 r. miał zaufanie na poziomie 58 proc. Później jednak się załamało. Wyrywkowy przegląd tych cyklicznych badań. Grudzień 2012 r.: zaufanie - 33 proc., nieufność - 39 proc. Listopad 2014 r.: zaufanie - 29 proc., nieufność - 40 proc. Faktem jest natomiast, że zawsze miał bardzo wysoką rozpoznawalność, nie zna go zaledwie kilka procent respondentów.

Po pierwsze - daj się zauważyć. Po drugie - bądź potrzebny. Po trzecie - zdobądź szacunek. To słynna triada budowania sukcesu w życiu publicznym. Ziobro wzorowo wywiązał się z punktu pierwszego. W drugim przypadku osiągnął sporo jako minister sprawiedliwości, ale kontrowersje, które przy tej okazji wzbudził oraz późniejsze błędy zneutralizowały ten efekt. Siłą rzeczy nie było możliwości zrealizowania punktu trzeciego, stąd bierze się tak wysoki poziom nieufności w badaniach CBOS wobec niego.

Odkąd ponownie został ministrem, Ziobro intensywnie pracuje nad tym, by zrealizować punkt drugi i trzeci. - Widać wyraźny kierunek jego działania. Minister skupia się na ochronie obywateli, oraz reformie sądownictwa, podkreślając, że bez tej ostatniej nie uda się zreformować państwa - podkreśla Adam Tomczyński, były sędzia, obecnie radca prawny i komentator. Przykładem tego typu działań była choćby niedawna propozycja Ministerstwa Sprawiedliwości zmieniająca regulacje dotyczący obrony koniecznej. Według nowelizacji przepisów zaproponowanej przez resort, osoba napadnięta będzie miała dużo większe możliwości obrony przed agresorem, zgodnie z anglosaską zasadą „mój dom, moja twierdza”. - Wprawdzie mądry sędzia bez problemu by sobie poradził z interpretacją dotychczas obowiązujących przepisów o obronie koniecznej, ale niektórym trzeba wszystko napisać dużymi literami - podkreśla Tomczyński.

Podobnych zmian, pisanych z myślą o ludziach, Ziobro wprowadził więcej. Podjął próbę uregulowania rynku „chwilówek”, podniósł karę za pedofilię, utrudnił możliwość odbierania dzieci rodzicom (na przykład z powodu biedy), podniósł wreszcie kary (nawet do 25 lat więzienia) za przestępstwa podatkowe - argumentując jednak, że w ten sposób chce karać oszustów, którzy uniemożliwiają finansowanie takich prospołecznych programowi jak 500 plus. Także pod hasłem przywracania sprawiedliwości wobec pokrzywdzonych Polek i Polaków stworzono w resorcie sprawiedliwości komisję weryfikacyjną ds. reprywatyzacji. Rozpoczynająca w piątek pracę komisja zajmie się wyjaśnianiem przypadków zwrotu działek i budynków w Warszawie. I można z góry zakładać, że stanie się bardzo gorącym miejscem - także politycznym. Hanna Gronkiewicz-Waltz już zapowiedziała, że nie stawi się na jej wezwanie. W odpowiedzi Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości, zapowiedział pociągnięcie jej do odpowiedzialności karnej, jeśli odmówi stawienia się przed nią.

Jednak to wszystko jest jakby przystawką w pracy Ziobry. Danie główne jest dużo bardziej obfite - choć też ciężkostrawne. Chodzi o reformę całego wymiaru sprawiedliwości. Ziobro uznał, że nie zrobi tego jednym ruchem. Zamiast przygotować jeden wielki pakiet zmian, które przeorałyby wzdłuż i wszerz korporację sędziowską, stosuje taktykę salami: wprowadza te zmiany krok po kroku. Na pierwszy ogień poszedł Trybunał Konstytucyjny. Teraz przez Sejm przechodzi reforma Krajowej Rady Sądownictwa (KRS). Jeśli jej kształt nie ulegnie zmianom, będzie ona kopernikańskim przewrotem w kwestii układania porządku w świecie sędziów. KRS jest ciałem, które przedstawia prezydentowi propozycje nominacji sędziowskich. Do tej pory w jego skład wchodziły głównie osoby związane z korporacjami prawniczymi. Po reformie skład w dużej części będzie wybierany przez Sejm. Opozycja już krytykuje reformę, twierdząc, że to upolitycznianianie wymiaru sprawiedliwości oraz zamach na niezależność sędziowską. Jednak Ziobro podkreśla, że ta reforma nie zostanie zmieniona. Wspierają go w tym wszystkie najważniejsze osoby w obozie władzy: Jarosław Kaczyński, Beata Szydło oraz Andrzej Duda. Prezydent zgłasza zastrzeżenia jedynie do projektu wygaszania mandatu osób zasiadających obecnie w KRS (taki zapis istnieje w proponowanej reformie). Poza tym podpisuje się pod tą zmianą oboma rękoma.

Współpracownicy Zbigniewa Ziobry znajdują się we władzach spółek należących do skarbu państwa, m.in. w PZU, PGNiG

Ziobro wprowadza także zmiany w sposobie wybierania prezesów sądów powszechnych i chce zyskać prawo ich mianowania. Wprowadza także zasadę losowego przydziału spraw poszczególnym sędziom. Wszystko powoli, w swoim tempie. Krok po kroku. Ale efekt końcowy będzie taki, jaki Ziobro chciał osiągnąć: całkowite przemodelowanie wymiaru sprawiedliwości.

Wydawać by się mogło, że to zadanie sprawia, że Ziobro nie ma na nic innego czasu. Jest jednak inaczej. W spółkach skarbu państwa - na eksponowanych stanowiskach - pojawiły się osoby, które z nim współpracowały. Choćby w PZU. Do niedawna prezesem tej spółki był Michał Krupiński, z którym Ziobro współpracował w latach, gdy był w europarlamencie. Gdy doszło do jego odwołania, wydawało się, że ta firma znajdzie się w orbicie Mateusza Morawieckiego, p.o. prezesa został powiązany z nim Marcin Chludziński. Ten kierował pracami PZU tylko kilka tygodni. Ostatecznie prezesem największej firmy ubezpieczeniowej został Paweł Surówka, bliski współpracownik Krupińskiego. Zresztą PZU to nie jedyna spółka skarbu państwa, z którą Ziobro jest łączony. W PGNiG wiceprezesem jest Łukasz Kroplewski, który był szefem zachodniopomorskich struktur Solidarnej Polski.

Sprawa PZU pokazała, że obsada stanowisk w spółkach skarbu państwa to miejsce generujące duże napięcia. Konflikt między Ziobro a Mateuszem Morawieckim, który konsekwentnie rozpycha się łokciami w obozie PiS-u, może się wymknąć w pewnym momencie pod kontroli, co będzie miało destrukcyjny wpływ na cały obóz władzy.

A to nie jedyne zagrożenie. Drugim są wyzwania, które PiS sobie stawia. Do tej pory Ziobro cierpliwie, spokojnie buduje swoją pozycję polityczną. Ale w żelaznym elektoracie PiS narasta presja na rozliczenie rządów Platformy Obywatelskiej. Jeśli PiS się na to zdecyduje (a powołanie komisji weryfikacyjnej jest tego zapowiedzią), to zajmie się tym przede wszystkim Ziobro.

I znów znajdzie się w świetle reflektorów - jak w latach 2005-2007. Cały kapitał polityczny, który udało mu się zgromadzić w ciągu ostatnich 17 miesięcy, będzie mu bardzo potrzebny do tego, by wytrzymać atak opozycji. Jeśli da radę, znów wróci do gry w kontekście dyskusji o obsadzie najważniejszych stanowisk w państwie. Ale jeśli nie da rady (na przykład słabo przygotuje dowodowo zarzuty), trzeciej szansy powrotu już nie otrzyma.

Agaton Koziński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.