Żyją w strachu, że przez urzędników stracą dzieci

Czytaj dalej
Fot. JBa
JBa

Żyją w strachu, że przez urzędników stracą dzieci

JBa

Na około 50 metrach kwadratowych, w niewielkiej miejscowości Lachowo (pow. kolneński). żyje rodzina Sakowskich. Mają szóstkę dzieci, a siódme w drodze, ale boją się, że lada moment stracą wszystkie swoje pociechy.

To się nie mieści w głowie. Może nie mamy luksusów, ale nasze dzieci są czyste, zadbane i kochane. Nie wiemy, czemu tak bardzo urzędnikom zależy, by umieścić je w rodzinie zastępczej - rozkłada ręce 39-letni Michał, głowa rodziny Sakowskich. Z Moniką są małżeństwem od 16 lat. Mają szóstkę dzieci: najstarsza Weronika ma 16 lat, Paweł - 14, Mariusz - 13, Wiola - 8, Zuzia - 5, a Kubuś zaraz skończy roczek.

Wizyta dziennikarki nieco je onieśmiela, ale i budzi ciekawość. Przysiadają, uśmiechają się, a gdy mały Kubuś nudzi się na rękach rodziców, rodzeństwo bierze go pod swoje skrzydła. Rzeczywiście, wszystkie dzieciaki są schludnie ubrane. Paweł pochwalił się nawet swoimi zainteresowaniami. Prowadzi własny kanał na you tubie, gdzie wrzuca filmy dotyczące rolnictwa, które sam nagrywa i montuje. Jego tato, Michał, pracuje jako pomoc w gospodarstwie rolnym, gdzie obsługuje maszyny rolnicze. Starsi synowie często jeżdżą z nim na pole.

- Paweł ma kamerę i dużo chęci. Całkiem fajnie wychodzi mu to kręcenie filmów. Raz nawet mój szef mu zapłacił za nagrany materiał - podkreśla z dumą ojciec.

Zresztą synowie towarzyszą mu nie tylko na polu. Sakowski od lat jest strażakiem ochotnikiem, a Paweł i Mariusz działają w młodzieżowej ekipie strażaków ochotników. Ojciec z dumą pokazuje ich puchary, które zdobyli za swoją działalność. Natomiast ośmioletnia Wiola, która w trakcie naszego spotkania wróciła ze szkoły, chwali się dyplomem za pracę plastyczną.
Sakowscy mieszkają w niewielkim, starym domku. Podwórko aż prosi się o uporządkowanie, bo wszędzie leżą jakieś stare deski, palety, a nawet opony.

– Może wystarczyłoby trochę ogarnąć ten plac? – sugeruję gospodarzom. – Może urzędnicy widzą zagrożenie dla dzieci bawiących się na takim podwórku?

Michał odpowiada uśmiechem: - Jedno wyrzucę, drugie dojdzie. Jesteśmy w trakcie remontu całej góry naszego domu - wyjaśnia.

Żyją skromnie. Widać, że brakuje im miejsca, bo każdy kąt zajmują jakieś przedmioty. Ściany wymagają odmalowania, odświeżenia, ale dzieci mają laptopy, kolorową drukarkę, a w kuchni znalazła się nawet zmywarka. Na blacie stoją przygotowane na zimę przetwory.
- No trochę zaczęliśmy już działać - uśmiecha się Monika.

Wszystko inwestują w dom
Kiedy państwo Sakowscy wzięli ślub, mieszkali u rodziców. Najpierw u jednych, potem u drugich. Próbowali nawet swoich sił za granicą. Kiedy odłożyli trochę grosza, postanowili wrócić do ojczyzny. 8 lat temu kupili stary dom w rodzinnej miejscowości Moniki.

- To był stary, drewniany dom, który wymagał remontu. Wiedzieliśmy, że zawsze będzie stary, mimo naszych poprawek. Ale byliśmy szczęśliwi, że wreszcie mamy swoje miejsce na ziemi. Wzięliśmy trochę kredytu i zrobiliśmy podłogi, okna, łazienkę, wymieniliśmy piec kaflowy na centralne ogrzewanie - wylicza Michał Sakowski.

Cztery lata temu wymienili też dach, który przeciekał. Co więcej, podnieśli go, by na poddaszu zrobić trzy kolejne pokoje dla dzieci.
- Co odłożymy trochę pieniędzy, to inwestujemy w dom. Koszty remontu, wiadomo, nie są małe, ale staramy się. Skończyliśmy właśnie spłacać kredyt, więc teraz ten budżet będzie większy. Zaczęliśmy ocieplać górę, ale przy tej fali upałów upychanie waty pod nagrzanym dachem jest nie do zrobienia. Nie da się tam usiedzieć - tłumaczy Sakowski. I prowadzi na strych, by pokazać, że to, co mówi, jest zgodne z prawdą.

Pod nadzorem kuratora
Zdaniem Sakowskiego, urzędnikom brakuje wyrozumiałości. Nieustannie mają uwagi do gospodarności rodziny, zwłaszcza wydawania pieniędzy pochodzących ze świadczenia 500 plus.

- Do tej pory to złoto powinien pan mieć na górze, powiedzieli mi przy jednej z wizytacji- wspomina ze smutkiem Sakowski.

Nie rozumie dlaczego urzędnicy, zamiast wspierać wielodzietną rodzinę, podcinają jej skrzydła. Na początku roku skierowali wniosek do sądu o ograniczenie władzy rodzicielskiej obojgu rodzicom.

- Twierdzili, że żona nadużywa alkoholu. Że mieszkańcy pijaną ją widzieli na placu zabaw, ale nikt nawet tego donosu nie sprawdził. Nikt nie przyjechał, nie zbadał alkomatem, czy to prawda - oburza się mężczyzna.

- Oczywiście, że nie nadużywam alkoholu. Jestem w piątym miesiącu ciąży - mówi Monika.

- Tutaj, jak ktoś nie doniesie, to nie może spać spokojnie. Jak jeden od drugiego żyje trochę lepiej, to zaraz zazdroszczą - kręci głową Sakowski.

Mimo, że donosy dotyczyły Moniki, sąd ograniczył władzę obojgu rodzicom. Przydzielił im też nadzór kuratora.
- Pani kurator narobiła nam tylko wstydu. Chodziła po całej wsi i rozpowiadała o naszej sytuacji. W emocjach powiedziałem jej przez telefon, że dzieci zabiorą po moim trupie. I od tego się zaczęło... - wyznaje Sakowski. - Bo kurator napisała do sądu, że chcę pozabijać dzieci. Jak można pisać nieprawdę? Złożyłem wniosek o zmianę kuratora, ale i tak sprawa trafiła na wokandę.

W przyszłym tygodniu Sąd Rejonowy w Łomży rozpatrzy wniosek o odebranie im władzy rodzicielskiej.

- Cała sytuacja bardzo źle wpłynęła na żonę. Załamała się, dostała depresji. Dwa tygodnie spędziła w szpitalu - mówi Michał.

I przyznaje, że oboje bardzo się stresują, że przez nieprawdziwe donosy, stracą maluchy.
- Jest nam ciężko normalnie funkcjonować. Nie można się skupić ani na pracy, ani na niczym. Ktoś dzwonił po naszych najbliższych, szukać rodzin zastępczych dla naszych dzieci. Wzywają nas osobno na policję, by nastawić przeciwko sobie, że może któreś z nas powie coś na tego drugiego - mówi Michał.

Całą sytuację bardzo przeżywają też dzieciaki.
- Bały się chodzić do szkoły, że ktoś przyjdzie i ich stamtąd zabierze - wyjaśnia ojciec.

Sakowscy postanowili wziąć adwokata. Uważają, że bez prawnika nie poradzą sobie przed sądem.

- Zamiast te pieniądze przeznaczyć na remont, to musimy płacić prawnikowi - załamuje ręce pan Michał. – No ale chyba nie ma wyjścia. Dzieci nie oddamy!

Sąsiedzi nie chcą rozmawiać na temat rodziny Sakowskich. Tłumaczą, że nie chcą się wtrącać, ale zaznaczają, że to normalna, wielodzietna rodzina, która nie sprawia problemów.
- Mają sporo dzieci, a wie pani jak to jest, jak ludzie rożnych rzeczy zazdroszczą... - mówi jeden z sąsiadów.
- Złego słowa na Michała Sakowskiego powiedzieć nie można, bo ani nie pije, ani nigdzie nie łazi - mówi jedna z sąsiadek. - Całymi dniami albo pracuje, albo zajmuje się dziećmi. Ciągle go widzę z maluchami - mówi kobieta.

Nie ma jednak zbyt dobrej opinii o żonie Sakowskiego.
- Widziałam ją kilka razy w sklepie, jak kupowała alkohol – tłumaczy. – A i popołudniami rzadko ją widzę, by zajmowała się dziećmi.

Rodzina Sakowskich twierdzi, że to na wniosek Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kolnie znaleźli się w sytuacji zagrożenia, że mogą stracić dzieci. Zwróciliśmy się więc do dyrekcji GOPSu z prośbą o rozmowę o tej rodzinie. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy rodzina Sakowskich korzysta z ich pomocy i zapytaliśmy, jakie zaniedbania pracownicy ośrodka zarzucają rodzicom szóstki dzieci z miejscowości Lachowo, ile razy odwiedzili tę rodzinę oraz jakie kroki podjęli, by jej pomóc. Zapytaliśmy też, czy Gminy Ośrodek Pomocy Społecznej w Kolnie otrzymywał skargi na tę rodzinę.

W odpowiedzi na nasze pytania Agnieszka Duda, dyrektor GOPS w Kolnie, napisała, że „celem ośrodka jest wspieranie osób i rodzin w przezwyciężaniu trudnych sytuacji życiowych, z którymi nie są w stanie sobie poradzić, wykorzystując własne możliwości i uprawnienia”. Zapewniła, że ośrodek realizuje te zadania zgodnie z przepisami.
Dyrektor Agnieszka Duda nie odpowiedziała na żadne z naszych pytań, zasłaniając się przepisami o ochronie danych osobowych.

JBa

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.