Anatol Wap: Trudno było przełamać stereotyp na temat Białorusinów
W Białymstoku wreszcie powstało Centrum Kultury Białoruskiej. Czemu ma służyć? Jak ma działać? Jak chce współpracować zarówno z mniejszością, jak i z diasporą białoruską w regionie? Rozmawiamy z Anatolem Wapem, który objął stanowisko dyrektora tej instytucji
Po latach starań w końcu udało się powołać do życia Centrum Kultury Białoruskiej. To duże wydarzenie dla Białorusinów na Podlasiu.
Staraliśmy się o to od ponad 30 lat. W końcu od 1 stycznia tego roku Centrum Kultury Białoruskiej już pracuje. Co prawda, nie w stałej siedzibie, a w tymczasowej. Do chwili zakończenia remontu budynku przy ulicy Czackiego 8 będziemy mieścić się w budynku byłej Książnicy Podlaskiej przy Kilińskiego 16.
Dlaczego te starania trwały aż tyle lat?
Złożyło się na to wiele czynników. Środowisko chciało takiego centrum, brakowało jednak zrozumienia. Może też nie zawsze pukaliśmy tam, gdzie było trzeba? Nie zawsze z tymi władzami, co trzeba, rozmawialiśmy? Ze strony władz zawsze wyrażane było zrozumienie, no ale do tej pory nie było efektu końcowego.
Trzy dekady temu w Białymstoku działało Białoruskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne. Wiadomo, że tamta struktura miała swoje korzenie i miała swoje zaszłości. Jako młodzi działacze chcieliście stworzyć coś obok?
Zaczęliśmy działać nawet wcześniej, bo jeszcze w latach 80. W 1988 r. zalegalizowane zostało Białoruskie Zrzeszenie Studentów. Zaczęło powstawać dużo różnych organizacji. Faktycznie były większe możliwości. Z BTSK młodym ludziom nie było po drodze, bo zajmowało się on głównie folklorem, trochę literaturą.
Było to siermiężne. Na zasadzie pokazywania folkloru, tańczących i śpiewających na scenie babuszek. Z czego to wynikało? Wstydziliśmy się białoruskości?
Tak myślę, że władza się tego wstydziła. Mniejszość też nie do końca potrafiła się określić. Nie miała siły przebicia. Chcieliśmy pokazywać kulturę białoruską w inny sposób. Organizacje, które powstawały w latach 90., próbowały to robić. Tyle, że możliwości – w porównaniu z instytucjami kultury – były bardzo ograniczone. Dotyczyło to wszystkich organizacji, nie tylko białoruskich. Projekty były realizowane, ale bez gwarancji, że będą kontynuowane. Często ludzie nie otrzymywali za to wynagrodzeń, trzeba było dokładać swoje, własne pieniądze. Trudno było też przełamać stereotyp z PRL-u na temat Białorusinów. Uważano, że to ludność – że tak powiem – wiejska, że to chłopstwo. Ale też nie pokazywano nawet całości i złożoności tej kultury wiejskiej, białoruskiej, tylko pewne jej elementy. Była to kalka przeniesiona ze Związku Radzieckiego i dotyczyła całego bloku socjalistycznego. Mniejszości wykorzystywano od święta, żeby pokazać, że mają prawa, że mogą kultywować swoje tradycje. Państwu nie zależało na budowaniu trwałych zjawisk kulturowych. Dlatego też nie powstawały instytucje kultury dla mniejszości, nie wspierano inicjatyw, które na trwałe wpisałyby się w działalność kulturalną, które byłyby kontynuowane przez wiele lat. Wspierano głównie to, co było nietrwałe i w każdej chwili można było to wygasić.
Pewnego rodzaju zmianą był organizowany w Gródku festiwal Basowiszcza. Choć przez lata też trwał w niepewności, ciągle funkcjonował w zawieszeniu.
Na końcu przecież tak się stało, że festiwal przestał istnieć z powodów organizacyjnych i finansowych.
Ale to była taka jaskółka zmiany i pokazanie, że Białoruś to nie tylko folklor, lecz też swego rodzaju alternatywa.
Basowiszcza zaczęły się od muzyki, ale później doszły inne wydarzenia artystyczne. Wielką szkodą dla regionu było to, że festiwal nie miał wsparcia. W latach 90. można było organizować taką imprezę, ale już w latach dwutysięcznych, po zmianach przepisów prawnych – co było słuszne, bo przecież bezpieczeństwo uczestników i artystów jest najważniejsze – trudno było organizować festiwal bez profesjonalnych instytucji kultury czy organizacji artystycznych. Brak pieniędzy na festiwal był wielkim zaniedbaniem władz. Przecież to było pierwsze wydarzenie kulturalne, o którym pisano na Podlasiu, ale i o którym pisano na świecie np. w Financial Times i w wielu innych gazetach. Władze powinny zrobić wszystko, żeby ten festiwal utrzymać, a tego nie zrobiły.
To był jeden z tych kroków do normalności białoruskiej, obok sztuki, literatury i historii?
Normalną sytuację mamy, gdy rozwija się sztuka współczesna, literatura, muzyka, sztuki plastyczne i tak dalej. Ale ważnym składnikiem jest tradycja. Każda kultura współczesna czerpie z tradycji. I musi czerpać, bo inaczej nie będzie kulturą autentyczną. Oczywiście trzeba z niej rozumnie czerpać, a nie powtarzać w kółko i w kółko. Niestety, przez lata nie było pieniędzy na gromadzenie choćby jakichkolwiek zbiorów. Tym bardziej nie ma też pieniędzy na zabezpieczenie takich zbiorów, na konserwację, udostępnianie. To wszystko kosztuje i muszą zająć się tym specjaliści.
Przypomnę, że choćby Teatr Wierszalin czy Fundacja Pogranicze też zaczynały jako organizacje niezależne, by w końcu uzyskać wsparcie samorządu.
No tak. To pokazuje, że w pewnym momencie – nawet przy dużym zaangażowaniu ludzi i nawet przy dość sporym dofinansowaniu – organizacje nie są już w stanie realizować pewnych zadań. To po prostu niemożliwe.
Wróćmy do białoruskości. W którym momencie – użyję brzydkiego słowa – stała się modna? I czy, paradoksalnie, nie spowodował tego Łukaszenka?
To już późne lata 90-te i 2000-ne. No ale największą rolę odegrał rok 2020 i protesty na Białorusi (po ostatnich sfałszowanych wyborach, po których Łukaszenka znów ogłosił się prezydentem – przyp. red.). Białoruś zaczęła wkraczać do kultury współczesnej. Wydawana jest literatura białoruska. Dużą rolę odegrały nagrody Nobla przyznane Swiatłanie Aleksijewicz i Alesiowi Bialackiemu. To dwie ikony współczesnej kultury. Te dwa Noble – za współczesną literaturę i dla obrońcy praw człowieka - zrobiły Białorusinom i kulturze białoruskiej dużą promocję. O tych dwóch Noblach absolutnie nie możemy zapomnieć.
Rok 2020 oznacza jeszcze jedną zmianę. Po protestach na Białorusi i fali represji pojawia się u nas nowa grupa Białorusinów. Obok mniejszości, która była i jest, pojawiła się także diaspora białoruska.
Diaspora wcześniej też była liczna, ale była to diaspora głównie ekonomiczna.
Wcześniej Białorusinów kojarzyliśmy z handlującymi wódką, fajkami czy benzyną. Diaspora była prawie niewidoczna. Nagle zaś okazało się, że Białorusini zasilają i wzbogacają Białystok pracując w wolnych zawodach, w branży informatycznej, tworząc firmy, organizacje.
Ważne jest to, że znaczna część z nich nie tylko chce uczestniczyć w życiu kulturalnym regionu, ale też chce tworzyć tę kulturę regionu. I to jest ważne nie tylko z punktu widzenia kultury mniejszości narodowej, ale całości kultury.
Dla nas to szczęście, ale jednocześnie nieszczęście dla diaspory i Białorusi.
Na pewno. Zawsze wyjeżdżają ludzie najbardziej aktywni, którzy czegoś chcą, czegoś pragną, którzy chcą działać. To na pewno jest wielkie nieszczęście dla narodu białoruskiego, że musieli uciekać przed represjami.
Trzecią grupą do współpracy – tak mi się wydaje – jest otoczenie Swiatłany Cichanouskiej i sama Cichanouska, która przecież też jest obecna na Podlasiu, choćby za pośrednictwem różnego rodzaju działań związanych np. z Tutaką.
Fundacja Tutaka jest jedną z najbardziej aktywnych i najbardziej widocznych. Z rządem Cichanouskiej współpracują też inne organizacje. Myślę, że ta współpraca będzie się rozwijać, bo ważne jest, żeby zachować kulturę białoruską i pomóc w zachowaniu tożsamości Białorusinom, którzy musieli uciekać z własnej ojczyzny. Co nie jest łatwe. Pamiętajmy, że ich dzieci nie mogą się nawet uczyć białoruskiego w szkołach publicznych. Dochodzi do takich absurdów, że w Szkole Podstawowej Nr 4, gdzie są klasy dla mniejszości z nauką białoruskiego, dzieci z diaspory nie mogą w nich brać udziału. Moim zdaniem to po prostu brak dobrej woli czy jakiejś wrażliwości społecznej. To w ogóle jest nieludzkie, żeby część dzieci izolować i nie pozwolić im uczyć się języka ojczystego, kiedy nic nie stoi na przeszkodzie. Miejmy nadzieję, że ten problem w miarę szybko zostanie rozwiązany.
Wróćmy do centrum. Jaki ma pan pomysł na to centrum jako dyrektor i jak zamierza pan ten pomysł realizować?
Większość działań jest prowadzona przez organizacje pozarządowe - białoruskie czy polskie, czy też w ogóle z Podlasia. Są też ośrodki kultury w gminach, które skupiają białoruską mniejszość narodową. Tylko mają doraźne dotacje. Nie ma żadnych gwarancji, że działalność będzie kontynuowana. Nie ma ciągłości działań. Jeśli ktoś dostanie dofinansowanie, to takie zadanie jest realizowane przez miesiąc, dwa czy trzy, a później wszystko zamiera. Trzeba czekać do następnego roku, do następnej dotacji, jeżeli jest to jakiś, przypuśćmy, festiwal czy cykl koncertów. Ale przez wiele miesięcy, do chwili otrzymania kolejnej dotacji, nie można podjąć żadnych zobowiązań, bo się nie ma pewności, czy środki się dostanie. Do tego dochodzi niestabilność kadry. Centrum może być zapleczem organizacyjnym czy organizatorem. Nastawiamy się przede wszystkim na współpracę zarówno z organizacjami pozarządowymi, jak i ośrodkami kultury, gdzie żywa jest kultura białoruska.
Ten rok to jest czas na dotarcie się?
Ten rok to czas na dopracowanie modelu funkcjonowania Centrum Kultury Białoruskiej. Rozmawiamy z samorządami, organizacjami mniejszości białoruskiej, z diasporą, z twórcami. Planujemy różne działania, niektóre już zaczęliśmy organizować.
Co macie na tapecie?
Wspólnie ze stowarzyszeniem Dalapenia przygotowujemy Podlasie SlowFest w Narewce 12-14 lipca. Organizatorami są też starostwo powiatowe w Hajnówce i gmina Narewka. To będzie coś nowego w środowisku białoruskim. Impreza może wesprzeć też turystycznie gminę, która znalazła się w trudnej sytuacji po zamknięciu granicy z Białorusią. Zamierzamy wydawać książki. Latem powinien ukazać się zbiór opowiadań Michała Androsiuka. Zaawansowane są rozmowy na temat innych publikacji np. książek historycznych. Myślę, że spojrzenie na dzieje regionu z punktu widzenia białoruskiego też jest ciekawe dla polskiego czytelnika. Będziemy starali się wyeksponować potencjał lokalnych twórców, a dobrym przykładem będą warsztaty nad wspomnieniami i ich zapisem, które poprowadzi w regionie Aneta Prymaka-Oniszk.
Docelowo przenosicie się na ulicę Czackiego. Jak tam będzie wyglądać Centrum?
Tu, na Kilińskiego, mamy pięć pomieszczeń. Zakładaliśmy, że będziemy tu rok, półtora. Niestety, zakres prac potrzebnych do wykonania na ulicy Czackiego okazał się dużo większy i remont wcześniej niż na przełomie roku się nie zacznie. Na Czackiego mamy mieć trzy kondygnacje. Jedną z nich zajmą pomieszczenia administracyjne i pracownie, a dwie kondygnacje będą do działań, łącznie z biblioteką i prezentacją zbiorów. Przenosiny pozwolą nam na normalną i szerszą działalność.