Edward Dec wsiadł nie do tego wagonu i... spotkał miłość życia

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Tomasz Kubaszewski

Edward Dec wsiadł nie do tego wagonu i... spotkał miłość życia

Tomasz Kubaszewski

- Jestem pewnie większym suwalskim patriotą niż niektórzy rodowici mieszkańcy - mówi Edward Dec, trener pływacki, wychowawca m.in. słynnej Joanny Mendak. O to tym, że związał swoje życie z naszym regionem zdecydowała seria przypadkowych zdarzeń.

Gdyby nie moja pasja do przemierzania kraju na piechotę oraz dziwne praktyki Polskich Kolei Państwowych, mieszkałbym pewnie daleko od Suwalszczyzny - dodaje. - I nie miałbym pojęcia, co mnie w życiu ominęło. Choć był i taki moment, że chciałem wyprowadzić się z Suwałk do Łodzi, niemal za wszelką cenę.

Edward Dec pochodzi z Lubaczowa, leżącego dzisiaj w województwie podkarpackim. Jak wspomina, młodzieńcem był dosyć krnąbrnym. Długie włosy, sympatyzowanie z hippisowskim stylem życia, zamiłowanie do bluesa.

- Przez to, a przede wszystkim przez długie włosy miałem w szkole spore problemy - opowiada. - Dyrekcja kazała wszystkim uczniom włosy ściąć. Straszyła nawet wyrzuceniem ze szkoły. Żartów nie było, bo działo się to w latach osiemdziesiątych, już po wprowadzeniu stanu wojennego.

Dec był jedynym uczniem, który postawił na swoim.

- No jak hippis może mieć krótkie włosy?! - oburza się do dziś. - To byłyby prawdziwy blamaż.

Ale szkołę ostatecznie musiał zmienić. Szczególnie jednak się tym nie przejął. Ważniejsze dla niego były choćby sukcesy gitarowe. Wygrał organizowany w Lubaczowie festiwal Blues na Kresach. W nagrodę mógł pojechać na dwutygodniowe warsztaty do samego Tadeusza Nalepy, lidera zespołu Breakout.

Jechali na wolin, wylądowali w Suwałkach

- Inną moją pasją były piesze wędrówki po Polsce - dodaje. - Sporo z kumplami przeszliśmy. Dosłownie i w przenośni.

Miał niespełna 18 lat, gdy w wakacje 1985 roku postanowił przejść na piechotę całe polskie wybrzeże - plażami. Jednak stosunkowo szybko okazało się, że to nierealny pomysł. Choćby z tego powodu, iż w wielu miejscach do morza przylegały tereny wojskowe. Za żadne skarby nie można było ich sforsować.

- Postanowiliśmy, że w zastępstwie pojedziemy na wyspę Wolin - mówi. - Nigdy tam nie byłem, a bardzo chciałem. Jak się okazało, tego marzenia nie zrealizowałem do chwili obecnej. Kiedyś więc ten Wolin muszę jeszcze odwiedzić...

Wtedy jednak, marząc o wyspie Wolin, razem z kolegą wsiedli w Warszawie w pociąg do Szczecina. A ten jechał bardzo okrężną drogą, bo przez Białystok.

- W nocy obudził nas konduktor - wspomina Dec. - Okazało się, że znajdujemy się w nieznanej nam miejscowości Sokółka i podążamy do Suwałk. Jakim cudem? W Białymstoku pociąg podzielono na dwie części. Jedna pojechała do Szczecina, a druga właśnie do Suwałk. Po raz pierwszy zetknąłem się z takimi praktykami PKP. Na dworcu w Warszawie nie przyszło nam nawet do głów, by dopytywać, które wagony jadą do Szczecina.

Młodzieńcy uznali, że skoro na Wolin już nie dotrą, zobaczą przynajmniej co takiego ciekawego znajduje się w Suwałkach. Wszak tutaj też nigdy wcześniej nie byli.

Do Suwałk dojechali w środku nocy. I od razu doznali szoku na widok... kończących się torów oraz pamiętającego jeszcze carskie czasy dworca. Zapytali jakiegoś napotkanego człowieka, co zrobiłby na ich miejscu. A ten odparł, że pojechałby nad jezioro Wigry. Wyjaśnił też, jak tam dotrzeć.

- Trafiliśmy na dworzec PKS - opowiada Edward Dec. - Był jeszcze bardziej obskurny od tego kolejowego.

Ale do nadwigierskiej Gawrych Rudy dotarli. Znaleźli się przy ośrodku wczasowym, w którym znajdowały się niewielkie domki. Od serca porozmawiali ze stróżem, który pozwolił im na krótko zatrzymać się w jednym z nich.

- Potem musieliśmy pomyśleć o jedzeniu - kontynuuje obecny trener. - W sklepie w niedalekim Płocicznie kupiliśmy puszkę marmolady. Nie było jej jednak czym otworzyć. Poszedłem pożyczyć nóż do sąsiedniego domku. A tam były dwie dziewczyny: jedna ruda, druga czarna. Ta ruda - Urszula - jest do dzisiaj moją żoną.

Było nudno i brudno

Jeszcze w czasach PRL Suwałki pomogły mu ukryć się przed dwuletnią służbą wojskową. Ludowa armia uparła się bowiem, by chłopakowi z długimi włosami wręczyć powołanie. Mimo że wciąż uczył się w szkole średniej. Musiał więc stosować różne uniki, kłaść się nagle do szpitala i wyjechać z Lubaczowa. Maturę zdawał ostatecznie w technikum w podsuwalskiej Dowspudzie.

Skończył AWF w Gdańsku. Potem przeprowadził się do Łodzi - do Urszuli, która jeszcze tam studiowała. Dostał pracę w domu dziecka. Jak twierdzi, bardzo ją lubił. Choć i roboty, i odpowiedzialności było sporo. - Otrzymałem nawet przydział na mieszkanie w Łodzi - opowiada. - Ale żona nie chciała tam zostać. Upierała się, by wrócić w rodzinne strony.

Wrócili w 1992 r. Po latach życia w dużych miastach Suwałki wydawały się wyjątkową wręcz prowincją. Po godzinie 17 życie na ulicach zamierało. Ani żadnej porządnej kafejki, ani klubu. Nudno i brudno.

- Zamieszkaliśmy na osiedlu, na którym wówczas stał tylko nasz blok - mówi Edward Dec. - Nie było ani chodników, ani drogi, tylko błoto niemal po kolana.

To wtedy miał straszliwą chęć, by wrócić do Łodzi. Na zamiarach się jednak skończyło. Zatrudnił się jako nauczyciel wychowania fizycznego w jednej z suwalskich szkół. W połowie lat 90. w mieście zaczęła powstawać sekcja pływacka. I tam Dec trafił trochę przez przypadek. Za wielu chętnych do pracy z pływakami nie było. Nikt z miejscowych specjalnego doświadczenia w tej dyscyplinie bowiem nie miał.

- Pamiętam jednego z działaczy sportowych, który twierdził, że kaktus mu na dłoni wyrośnie, jeśli suwalski pływak kiedykolwiek zdobędzie jakikolwiek medal - opowiada trener, którego wychowankowie w późniejszych latach zdobyli na różnych imprezach krajowych i międzynarodowych kilkaset złotych, srebrnych i brązowych krążków.

Jak mówi, pływackiego bakcyla złapał bardzo szybko. Jego podopieczni zaczęli odnosić sukcesy. Lista tych, którzy wspinali się na pływackie szczyty jest bardzo długa. Zarówno wśród zdrowych, jak i niepełnosprawnych. Nie można jednak nie wymienić Adrianny Sawickiej - medalistki Mistrzostw Europy Juniorów czy święcącego sukcesy w tej samej kategorii wiekowej Daniela Rzatkowskiego.

Kolejny przypadek sprawił, że Edward Dec zajął się szkoleniem osób niepełnosprawnych. - Do dzisiaj pamiętam, jak rodzice przyprowadzili na trening taką małą, niedowidzącą dziewczynkę, która niemal nieustannie płakała - opowiada. - Lekarze zalecili jej pływanie. Miało to pomóc w ogólnym rozwoju fizycznym dziecka.

Ta mała dziewczynka nazywała się Joanna Mendak. Okazało się, że jest niesłychanie uzdolniona - jakby specjalnie stworzona do uprawiania tej dyscypliny sportu.

Pod okiem trenera mała Asia, która na jedno oko nie widzi wcale, a na drugie bardzo słabo, czyniła błyskawiczne wręcz postępy. Pierwszy złoty medal mistrzostw świata osób niepełnosprawnych zdobyła, gdy miała raptem 13 lat. A potem nie było już roku, by z dużych imprez nie wracała z medalami. Na mistrzostwach świata w 2006 zdobyła ich aż sześć: pięć złotych i jeden srebrny. W 2004, w Atenach, wywalczyła swoje pierwsze złoto paraolim-pijskie. Powtórzyła to cztery lata później w Pekinie i osiem lat później - w Londynie.

- Trenerowi Decowi zawdzięczam niemal wszystko - powtarzała wielokrotnie Joanna Mendak. - Jest dla mnie jak drugi ojciec. Znakomicie mnie zna. Wie, kiedy fuknąć, a kiedy przytulić.

Trenerski kunszt suwalczanina i jego zasługi dla polskiego pływania zostały ostatnio docenione w szczególny sposób. Jako pierwszy w historii mieszkaniec województwa podlaskiego został wybrany do nowego Zarządu Głównego Polskiego Związku Pływackiego.

Zapuścił tu korzenie

Z pływakami Edward Dec objeździł już niemal cały świat. W październiku wrócił z paraolimpiady w Brazylii.

- Im więcej jeżdzę po świecie, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nigdzie nie jest tak pięknie jak w Polsce - kwituje. - A Suwalszczyzna, to, jak wiadomo, jeden z najpiękniejszych zakątków naszego kraju.

Od dawna czuje się tutaj jak w prawdziwym domu. - W sumie to dosyć szybko się zaadoptowałem - dodaje. - Jak dzisiaj pytają, skąd jestem, odpowiadam: rzecz jasna, że z Suwałk. I robię to z dumą w głosie!

Trenerowi bardzo podoba się przemiana, jaką to miasto przeszło w ostatnich kilkunastu latach. Nowe budowle, nowe drogi, uporządkowanie całych kwartałów.

- Suwałki z lat 90., a Suwałki dzisiejsze, to dwa niemal zupełnie inne światy - uważa. - Doczekaliśmy się znakomitej imprezy muzycznej, jaką jest Suwałki Blues Festival, powstało mnóstwo miejsc, gdzie wieczorem można przyjemnie spędzić czas.

Dużą satysfakcję sprawiła mu niedawno decyzja rodziców jednego z podopiecznych, którzy z dużego miasta postanowili przeprowadzić się do Suwałk. Mimo że życia mieli już tam poukładane. Twierdzili, że w porównaniu do ich miejscowości, Suwałki są ładnym i tętniącym życiem ośrodkiem.

Owszem, wszędzie stąd daleko, ale można się do tego przyzwyczaić. Choć na obecnym etapie swojego życia trenerowi lepiej byłoby pewnie w jakimś ośrodku akademickim. W swojej karierze zajmował się nie tylko treningami na pływalni, ale też ich teoretycznymi aspektami. Przeprowadził wiele badań, dysponuje rozbudowaną bazą danych dotyczących funkcjonowania ludzkiego organizmu. Tę wiedzę najlepiej byłoby spożytkować właśnie w pracy naukowej. Tym bardziej, że Dec szybko nawiązuje kontakt ze słuchaczami szkoleń, a wiadomości przekazuje w bardzo przystępny sposób. Jeżeli jednak do jakiegoś wyjazdu by doszło, to na pewno nie na stałe.

- Korzenie zapuściłem na Suwalszczyźnie już na dobre - tłumaczy.

Niedawno rodzina Deców przeprowadziła się do domu w Płocicznie. Niedaleko miejsca, gdzie teraz mieszkają, pan Edward kiedyś po raz pierwszy zobaczył swoją przyszłą żonę...

Tomasz Kubaszewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.